Reklama

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to stroje i kapelusze tak eleganckie, że w zestawieniu z opłakanym stanem tutejszych obiektów aż śmieszne. W końcu to nie słynny tor w brytyjskim Ascot, a jedynie warszawski Służewiec, który od kilku lat przeżywa renesans. W kwietniową sobotę jest tu cały przekrój społeczny miasta: młodzież, dla których wyścigi stały się modną weekendową atrakcją, rodziny z dziećmi zaintrygowanymi końmi, dystyngowane pary, które chcą się pokazać, oraz seniorzy. Ci ostatni zdecydowanie najbardziej przejęci. Znają tu każdy kąt i z imienia każdą kasjerkę. Jako jedyni – nie licząc oczywiście hodowców, dżokejów i nielicznych dziennikarzy – znają też konie.

Reklama

Gdy bomba idzie w górę, zbierają się w grupach. Początkowo wymieniają uwagi, z czasem milkną. Każdy gra przecież dla siebie. I za swoje pieniądze. Konie ruszają z boksów po drugiej stronie toru, kilkaset metrów od trybun. Minie co najmniej minuta, nim stawka pojawi się na ostatniej prostej, pod nosami kibiców. Wtedy nie ma już miejsca na ciszę. Każdy coraz głośniej wykrzykuje pokraczne imię swego faworyta: czy to Juan Luoo, Issachar czy też słabnąca Soczewica lub pozostający w ogonie Król Popu. Po finiszu emocje nie opadają. Wygrani i przegrani suną do kas, pogodzeni z losem. Ci pierwsi odbiorą wygrane – zwykle po kilkadziesiąt złotych – a potem wraz z przegranymi wpłacą je na poczet kolejnej gonitwy. Bywalcy toru mawiają bowiem: wygrać możesz, przegrać – musisz. T

Tętent losu

Służewiec to żaden ewenement. Historia wyścigów konnych i związanych z nimi zakładów sięga starożytnego Rzymu, choć pierwszy udokumentowany przypadek miał miejsce w XII w. w Smithfield, głównym targu konnym w Londynie. Zawody urządzali właściciele, którzy chcieli udowodnić wartość swoich zwierząt. Kibicowała szlachta – potencjalny klient. Stawki zakładów były niskie, chodziło głównie o handel. W kolejnych wiekach wyścigi konne stały się rozrywką elitarną.

W Newmarket powstała królewska stadnina, ośrodek polowań i zawodów, w drugiej połowie XVII w. wybudowano pierwszy hipodrom – okrągły tor, na którym wzorowane są dzisiejsze, owalne. Przy okazji wyścigów kwitły też zakłady, wówczas jeszcze pozbawione centralnej kontroli. Zakładali się po prostu widzowie między sobą, obstawiając zwycięstwo upatrzonego konia.

Pierwsze biletowane zawody odbyły się dopiero w 1875 r. Pieniądze zaczynały płynąć coraz szerszym strumieniem, pojawiło się więc nowe zjawisko – domy zakładów bukmacherskich. Hazard wyszedł do ludu – służący i robotnicy, przed którymi hipodromy były zamknięte, stanęli przed szansą szybkiego wzbogacenia się lub przepuszczenia wypłaty. Gdy elity traciły majątki na zamkniętych torach, plebs liczył na szansę od losu u bukmacherów.

Kości Fortuny

Jednak jeśli spojrzeć na całą historię hazardu, wcale nie narodził się on z chęci zysku. Chodziło raczej o przepowiadanie przyszłości, choć środki ku temu były takie same. Wróżono ze wszystkiego: z roślin, patyków, kości, kamieni. I to właśnie kleromancja, czyli wróżenie z kości, stopniowo przeradzała się z rytuału religijnego w zwykłą rozrywkę.

Najlepiej nadawały się do tego tzw. astragale, czyli kości nadpiętowe owiec i kóz. Mają cztery asymetryczne boki – kostka wyląduje zawsze na jednym z nich. Astragale były w starożytności przedmiotem powszechnym. W basenie Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie archeolodzy znaleźli wiele takich kości, którym towarzyszyły drobne, kolorowe kamyki. Może były to antyczne żetony? Pewnym jest natomiast, że dowody na popularność kości znajdziemy wewnątrz egipskich piramid czy w Biblii.

Ten najsłynniejszy to z kolei zasługa Juliusza Cezara: Alea iacta est, kości zostały rzucone. Co się stało, to się nie odstanie. Nie wiemy, jakimi kośćmi rzucał Cezar. W jego czasach mogły one wyewoluować już do postaci równego sześcianu, pod jaką znamy je dziś.

Choć on i cesarzowie Kaligula, Klaudiusz czy Marek Aureliusz grali namiętnie na własny użytek, to jednak są przykładem kontrowersyjnej relacji, w której pozostaje z hazardem każda władza. – To konflikt interesów – mówi prof. Alexander Blaszczynski, psycholog z Uniwersytetu w Sydney, jeden z pionierów poznawczo-behawioralnej terapii patologicznego hazardu. – Władza w większości przypadków stanowi prawo regulujące dostępność gier hazardowych, co daje jej korzyści finansowe w postaci podatków, którymi zostały one obłożone – zauważa. Jak ma więc chronić obywateli, skoro zależy jej, by ten wydał jak najwięcej pieniędzy na gry?

Przeznaczenie vs. przypadek

To i podobne mu pytania to jednak przejaw współczesnego racjonalizmu. Znając mechanizmy, możemy zajmować się ich efektami, uczyć odpowiedzialnego hazardu, leczyć uzależnionych. Jednak przez długie wieki los był po prostu losem, nikt nie pytał ani o konsekwencje, ani o przyczyny. Starożytni nie znali matematyki na tyle dobrze, by zająć się prawdopodobieństwem. Ich światem rządziło przeznaczenie, a nie przypadek. Powodzenie mogło gwarantować wstawiennictwo bogini – Tyche w Grecji, Fortuny w Rzymie – a nie kalkulacje.

Dla humanistów liczyła się z kolei równowaga – dziś ty wygrałeś, przegrał twój rywal, jutro będzie na odwrót. Zmiana przyszła w XVI w., a zapoczątkował ją Gerolamo Cardano, pionier badań nad teorią prawdopodobieństwa. Hazard był jednym z jego wielu zainteresowań, które z czasem przerodziło się w obsesję. Cardano przekonywał, że nim przystąpimy do gry, powinniśmy przeanalizować całkowitą liczbę możliwości i porównać ją z liczbą dobrych i złych rzutów kośćmi. Dopiero te proporcje pozwolą ustalić wysokość stawki. Rewolucyjna teza Włocha długo nie była akceptowana. Nawet dziś zarzuca się jej pominięcie kluczowego czynnika – tzw. przewagi kasyna. Zmieniła sposób myślenia o zarabianiu dzięki grom losowym. Stworzyła wręcz nowy zawód – gracza.

Kasyno władzy

Zaraz po Cardano prawdopodobieństwem i jego konsekwencjami dla hazardu zajął się Galileusz. W dziele Ustalenia na temat kostki opublikował tabelę, w której przedstawił prawdopodobieństwo wystąpienia konkretnego wyniku przy rzucie trzema kośćmi. Zrozumienie teorii Galileusza i Cardano dało hazardzistom przewagę nad pozostałymi graczami. Już nie musieli oszukiwać. Wystarczyło, że lepiej znali zasady rządzące grą. Wygrywali przynajmniej dopóty, dopóki nie przechytrzyły ich organy państwowe. Te za bary z hazardem wzięły się w głównie w XVIII w., choć pierwsze legalne kasyno powstało już w 1638 r. w Wenecji.

Jak zauważa David G. Schwartz, jego otwarcie to świadectwo historycznego połączenia interesów nastawionych na zysk hazardzistów oraz władz szukających sposobu na zalegalizowanie hazardu celem zaprowadzenia porządku i czerpania dochodów. Weneckie ridotto działało 130 lat. Rada miasta zamknęła je w reakcji na postępujące ubożenie szlacheckich rodów, które zamiast mnożyć majątki, trwoniły je. Zmierzch pierwszego kasyna był zresztą symbolicznym końcem świetności całego miasta, które wkrótce nie tylko zubożało, ale i wpadło w niewolę. Pałeczkę centrum europejskiego hazardu przejęła Francja. W tamtejszych akademiach gry już w XVII w. mile widziani byli wszyscy, bez względu na stan, jeśli tylko mieli za co grać. Najwięcej działo się jednak w Wersalu, gdzie grali wszyscy, włącznie z królem Ludwikiem XIV – miłośnikiem bilarda – i królową, która preferowała karty.

Karty na stół

- Nie sposób ustalić, skąd wzięły się te ostatnie: z Korei, Chin, Persji, Egiptu, Indii – mówi dr Bohdan Woronowicz, psychiatra i specjalista terapii uzależnień z Centrum Konsultacyjnego Akmed w Warszawie. – W Chinach grano banknotami, egipskie były z papirusu, indyjskie – okrągłe – z kości słoniowej, drewna czy liści palmowych – wylicza. Do Europy dotarły około XIV w. przez wspomnianą już Wenecję lub Hiszpanię. Ale to właśnie Francja stała się ich drugim domem. Dziś produkowane seryjnie, dawniej były małymi dziełami sztuki wykonywanymi ze skóry, deseczek, jedwabiu, pergaminu z ręcznie malowanymi zdobieniami. Kosztowały majątek. Aby je upowszechnić, potrzeba było Gutenberga. Pierwsza drukowana talia opuściła jego zakład mniej więcej w tym samym czasie, co i pierwszy egzemplarz Biblii.

Z czasem w całej Europie takich jaskiń gry powstało wiele. Po rewolucji francuskiej hazard musiał uciekać z miast. Przetrwał tam, gdzie brakowało nadzoru – w kurortach dla wyższych sfer, u wód, gdzie wyrastały mniej lub bardziej legalne kasyna. Pierwsze było belgijskie Spa, z czasem sławę zyskały też niemieckie Baden-Baden i Akwizgran. Przede wszystkim jednak francuskie Monte Carlo, które stało się stolicą hazardu po tym, jak w drugiej połowie XIX w. zdelegalizowano gry na niemal całym kontynencie. Dla kasyn wyznaczono tam całą dzielnicę, pierwsze z nich otwarte zostało w 1862 r. Hazard był miastotwórczy – rozwinął kolej, hotele, port. Podobnie stało się w latach 30. XX w. w Nevadzie. Gdy władze stanu zalegalizowały hazard, spłodziły giganta, jakim jest dziś Las Vegas, z kasynami działającymi całą dobę. Działo się to już w czasach, gdy grami losowymi zainteresowały się psychologia i psychiatria.

– Pierwsze publikacje naukowe nt. leczenia patologicznego hazardu pojawiły się w 1914 r. Wcześniej wszelkie badania na ten temat prowadzono z perspektywy ochrony jednostki przed oszustwami i wyzyskiem, ewentualnie moralnymi słabościami charakteru – mówi prof. Blaszczynski. Tak naprawdę jednak dopiero w 1980 r. patologiczny hazard uznany został za zaburzenie behawioralne. Wpisano go wówczas do klasyfikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, opracowano zasady leczenia. Dziś przyjmuje się, że od 0,2 do 1,7 proc. dorosłych osób spełnia kryteria bycia patologicznym hazardzistą. – Choć interdyscyplinarnych badań było niewiele, te przeprowadzone w krajach, w których dominuje ludność chińska, a więc w Hongkongu, Makau, na Tajwanie i w Singapurze, wykazały, że ma ona większe skłonności do wpadania w uzależnienie niż mieszkańcy z innych grup etnicznych – mówi prof. Blaszczynski.

Religia hazardu

Dr Woronowicz wskazuje z kolei na historyczne tradycje hazardu w Ameryce Północnej i Środkowej. – W okresie prekolumbijskim popularna była tam gra patolli przypominająca trochę naszego chińczyka. Aztekowie grali w nią na planszy 52 ziarnami fasoli. Wygrywali i przegrywali domy, członków rodziny, ale i własną wolność – mówi. Dziś Meksykanie tracą pieniądze w państwowej loterii powołanej do życia przez Hiszpanów w 1771 r. Dużymi rynkami hazardowymi są też Kostaryka i Argentyna. Pozostałe kontynenty, Afryka i Australia, hazardu nauczyły się od Europejczyków. Najpopularniejszą legalną jego formą na Czarnym Lądzie były przez długie lata wyścigi konne i loterie – dopóki nie zabronili ich kolonizatorzy. Przez lata grać mogli tylko turyści, bo kasyna znajdowały się przy hotelach. Szczególnie w krajach muzułmańskich pilnuje się zakazu wstępu do kasyn dla obywateli.

– Przepisy prawa muzułmańskiego zakazują zakładów hazardowych, a nawet spekulacji giełdowych – mówi
dr Woronowicz. – Mniej restrykcyjny jest judaizm, który hazard dopuszcza, ale w granicach rozsądku, gdy jest wolny od uzależnienia. Nie zmienia to faktu, że kasyna znajdują się na izraelskich statkach wycieczkowych, a nie na lądzie. Hazard jest dziś zresztą transgraniczny, bo w dużej mierze przeniósł się do internetu.

Reklama

– Sieć nie uznaje ani naturalnych granic, ani innych sztucznych ograniczeń. Rządy mają więc problem, bo zyski uciekają z ich terytoriów, a obywatele są narażeni na hazard nieregulowany niczym poza chęcią zysku – mówi prof. Blaszczynski. Państwa, które zyskami z hazardu zasilały własne budżety, przegrywają tę partię.

Reklama
Reklama
Reklama