Reklama

Lśniący stalowo-szklany biurowiec, nie brzydszy od innych tego typu konstrukcji na świecie, mógłby stać gdziekolwiek w Europie czy Ameryce, ale stoi akurat tutaj – w Kigali. Mimo że jeśli nawet Rwanda z czymkolwiek się ludziom kojarzy, to raczej z rzeziami na tle etnicznym albo gorylami górskimi niż z biznesem.
Wjeżdżam windą na ostatnie piętro, jestem umówiony z dyrektor ds. operacyjnych RDB, czyli Rady Rozwoju Rwandy. Clare Amakanzie okazuje się młodą, wykształconą w USA ekonomistką, która przed kilku laty wróciła do ojczyzny, aby odbudowywać ją po wstrząsającym ludobójstwie. 20 lat temu ponad 800 tys. członków plemienia Tutsi zostało zamordowanych przez ich sąsiadów z ludu Hutu. Ale nie mamy rozmawiać o rzeziach ani nienawiści plemiennej, tylko o nowej Rwandzie i jej przyszłości.
– Do 2017 r. połowa kraju będzie miała dostęp do elektryczności. Do szerokopasmowego internetu teoretycznie już ma, w całym kraju położyliśmy 1600 km światłowodów. Z sieci mogłoby dziś korzystać 95 proc. Rwandyjczyków – gdyby nie problemy z prądem – mówi Clare.

Reklama
Surowce to nie wszystko

Rwanda nie jest typowym przykładem rozwoju państwa afrykańskiego, bo praktycznie nie posiada surowców naturalnych. Jeśli Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że Afryka subsaharyjska rozwinie się w tym roku średnio o 6,1 proc. (w porównaniu z 3,7 proc. na całym świecie), to statystyki napędzać będzie głównie sprzedaż surowców. W Afryce znajduje się 90 proc. światowych zasobów kobaltu, 90 proc. platyny, 50 proc. złota, 98 proc. chromu, jedna trzecia uranu, więcej ropy niż w Ameryce Północnej i 40 proc. światowego potencjału energii wodnej. Korzystają na tym głównie tradycyjni eksporterzy ropy naftowej, tacy jak Nigeria czy Angola, i nowi gracze, np. Ghana, która odkryła u swoich wybrzeży ogromne złoża surowca.
Dotychczasowa praktyka pokazuje, że oparcie gospodarki wyłącznie na eksporcie surowców nie tylko nie prowadzi do realnego rozwoju, ale paradoksalnie może wręcz rujnować państwa, które zamiast wprowadzać reformy strukturalne, wydają pieniądze uzyskane ze sprzedaży kopalin. Jednak Rwanda to inny przypadek.
To tylko fragment tekstu Dariusza Rosiaka. Cały przeczytasz w listopadowym wydaniu "National Geographic Polska" – już w kioskach.

Reklama
Reklama
Reklama