Reklama

Wrzesień 2015. Peru.

- Najważniejsze to dotrzeć do Belém – usłyszałem podczas jednej z pierwszych rozmów z braćmi Dawidem Andresem i Hubertem Kisińskim, gdy właśnie rozpoczynali swoją niezwykłą – rowerową – wyprawę po Amazonce. Mieli wtedy przed sobą ponad 7 tysięcy kilometrów do pokonania drogami lądowymi i wodnymi.

Reklama

2 marca 2016. Brazylia.

Triumfalny rzut kołami rowerowymi wysoko w górę, oznaczał to samo, co mój podrzut wiosłem 30 lat temu: Jesteśmy w Belém!

Na środku rzeki na rowerzystów czekał już Igor Vianna w swoim charakterystycznym żółtym kajaku. Własnej produkcji zresztą. Od dawna obserwuje wyprawy amazońskie i chętnie wspiera eksploratorów “swojej” rzeki, takich jak Olek Doba czy West Hansen, w trakcie realizacji projektu “The Amazon Express”. Wyprawa braci też nie umknęła jego uwadze. Po kontakcie ze mną i otrzymaniu niezbędnych informacji, wypłynął Dawidowi i Hubertowi naprzeciw, a potem uroczyście doprowadził ich do Belém.

Większość wypraw amazońskich właśnie tutaj ma swój finisz. Faktycznie jednak rzeka kończy swój bieg prawie 200 kilometrów dalej, wpływając szerokim lejem do Atlantyku. I tam dopiero nastąpi finał ekspedycji Dawida i Huberta

- Belém stanowi niezwykle istotny, wręcz przełomowy punkt naszej podróży. Mówiąc o celu wyprawy, mówiliśmy najczęściej właśnie o Belém, głównym porcie u ujścia Amazonki. Niemniej naszą przygodę z największą rzeką świata od początku planowaliśmy zakończyć w miejscu jej połączenia się z oceanem, zachowując przy tym ciągłość trasy od Pacyfiku do Atlantyku.

I właśnie dbałość o zachowanie ciągłości trasy wyprawy prowadzonej dodatkowo niezmiennie w jednym wyznaczonym kierunku zaprowadziła braci do “amazońskiego trójkąta bermudzkiego”, na odcinku pomiędzy Oeiras do Para a Belém, pokonywanym drogą lądową. Choć słowo “droga” w tym wypadku okazało się gigantycznym nieporozumieniem. Dość szybko Dawid i Hubert odkryli, że oznaczona na mapie google asfaltowa jezdnia nie była ani asfaltowa, ani nie była jezdnią.

- Trzeba napisać do google, że jest zacofany. Mapa pokazuje jakąś drogę, która była tam 26 lat temu. Teraz nie ma żadnej drogi. – opowiadają bracia.

Wiele by opowiadać o kręceniu się rowerzystów po dżungli. Płynąc łodzią i wpław oraz przedzierając się przez błoto i bagna, przez zarośnięte gęstą roślinnością tereny zatoczyli kilkudziesięciokilometrową pętlę, by o własnych siłach pokonać każdy metr trasy. I kiedy wydawało się, że mogą już ruszyć w dalszą podróż, zadziałał telefon, a ja wreszcie mogłem uświadomić ich, że faktycznie zrealizowali swoje zadanie, tyle że poruszając się w kierunku odwrotnym do właściwego.

- Pomyślałem, że zaczynam cię nienawidzić, kiedy nam powiedziałeś, że wskazany byłby powrót znowu w górę rzeki i ponowne przejście przez dżunglę – przyznał ze śmiechem Dawid, kiedy rozmawialiśmy kilka dni później.

Pomimo wycieńczenia i czarnej wizji błądzenia po labiryncie splątanej roślinności, nie mieli wątpliwości, że warto jeszcze trochę się wysilić, by zrealizować cel. No i poszło całkiem sprawnie Poprzednie doświadczenie pozwoliło im wykoncypować, że słupy elektryczne, które ustawiono tutaj dawno temu z zamiarem poprowadzenia linii energetycznej, mogą służyć za drogowskaz. I tylko mieszkańcy poczują się zawiedzeni, uznali bowiem, że ci dwaj na rowerach ciągle pytający o słupy energetyczne muszą być elektrykami, więc zapewne wkrótce w okolicy wreszcie rozbłyśnie długo wyczekiwane światło elektryczne….

Pętle zatoczone w środku dżungli okazały się być niezłą szkołą przetrwania, ale przede wszystkim dowodem determinacji braci, by zrealizować swój cel zgodnie z zasadami ciągłości trasy, zachowaniem jednego kierunku poruszania się i oczywiście o własnych siłach.

- Żadna dżungla nam już nie straszna – stwierdza Hubert. – A wkrótce po wydostaniu się z dżungli tropikalnej wpłynęliśmy do dżungli miejskiej, metropolii przypominającej z daleka Manhattan.

Oszołomienie to słowo chyba najlepiej opisujące stan emocjonalny Dawida i Huberta, gdy dotarli do Belém. Radość na myśl, że osiągnęli cel, który jeszcze nie tak dawno był niesamowicie odległy, a nawet wydawał się wręcz nieosiągalny, mieszała się z niedowierzaniem. “Jesteśmy w Belém! Jesteśmy w Belém!” – powtarzali sobie raz po raz. I do świadomości braci zaczęło docierać, że kres podróży jest już niemal na wyciągnięcie ręki.

Dotarliśmy do brzegu, zatrzymaliśmy się na plaży i nagle poczułem łzy w oczach. To już prawie koniec wyprawy, najtrudniejsze za nami. Teraz tylko jakieś dwa-trzy dni jazdy w stronę miejscowości Gloria, by dokończyć dzieła i…. co ja będę teraz robił???? – w śmiechu Dawida wyczuwa się wzruszenie.

Na plaży w Belém definitywnie zakończyła się wodna część ekspedycji. Hubert uczcił ten fakt ostatnim posiłkiem spożytym na swoim rowerze amazońskim – konserwą z wołowiny i fariną – a potem zdemontowali pływaki, do ram przykręcili koła i ruszyli w dalszą drogę.

3 – 4 marca 2016. Brazylia.

Dawid i Hubert jadą w stronę Atlantyku. Wbrew doniesieniom niektórych mediów jeszcze nie zakończyli swej wyprawy. Ale wielki finał tuż tuż. Czekamy!

Reklama

Autor: Piotr Chmieliński

Reklama
Reklama
Reklama