Amsterdam przenosi Dzielnicę Czerwonych Latarni na obrzeża miasta
Z centrum Amsterdamu znikają, być może bezpowrotnie, domy publiczne wraz ze słynnymi podświetlonymi nocami witrynami w których lekko znudzone panie reklamują swoje miejsca pracy. Władze kontynuują rozpoczęty przed pandemią proces „porządkowania” miasta, które przez dziesiątki lat słynęło z „seksu i narkotyków”.
Erotyczne centrum z rejonu doków De Wallen przenosi się na przedmieścia, uzgodnili rajcy. Pomysł burmistrz Femke Halsema znalazł szerokie polityczne poparcie zarówno CDA (Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny), VVD (partia premiera Marka Rutte, Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji) oraz PvdA (Partia Pracy) i DG (Zieloni).
- Tu chodzi o zresetowanie miasta Asterdam jako miasta dla turystów. Chcemy by cieszyli się jego pięknem i swobodami, ale nie za wszelką cenę. Musimy mocno zainterweniować – wyjaśnił Dennis Boutkan z PvdA. Burmistrz uważa, że witryny domów publicznych z seksworkerkami stały się atrakcją samą w sobie, ściągając gapiów i prowadząc do nadużyć względem kobiet. One same mają oceniać to nieco inaczej.
Gdy po raz pierwszy pojawił się pomysł „wyprowadzki”, powołana do obrony seks-biznesu grupa lobbystów Red Light United rozesłała do mediów wyniki ankiety wśród 170 seksworkerek pracujących „w witrynach”. Aż 90 proc. z nich chciało to robić dalej właśnie za szybami prowadzącymi na uliczki Singel i De Wallen, czyli obecnej lokalizacji.
- Przenoszenie domów publicznych w inne miejsce nie jest dla nas opcją, bo klienci nie będą wiedzieć, gdzie nas szukać. Czy może Halsema będzie dla nich organizować wyjazdy autobusowe w nowe miejsce? – seksworkerka o pseudonimie Foxxy mówiła w 2019 roku gazecie „Het Parool”.
Nie przejmująca się obawami pracownic przybytków uciech, większość rajców Amsterdamu uznała, że relokacja jest konieczną zmianą, jeżeli chcą zmienić typ turysty, którego przyciąga Amsterdam. Dużo trudniej przekonać jest urzędników do drugiej koncepcji „porządkowania”, czyli zakazania turystom kupowania trawki w tamtejszych „kawiarniach”. Istnieje obawa, że ich miejsce zajęliby dilerzy na ulicach. Burmistrz jest nieugięta.
Jeden z powodów, jak wyjaśnia Halsema, dla których Amsterdam „nie może brać udziału w tym eksperymencie, gdzie w sposób regulowany i legalny dopuszcza się uprawę konopi”, bo przepis mówiący, że z tego typu usług mogą korzystać tylko Holendrzy jest martwy.
- Zapotrzebowanie eksplodowało. Wraz z nim pojawił się problem przestępczości i korupcji. Generalnie, stało się to zbyt uciążliwe. Turyści nie wpadają do miasta tylko by wypalić skręta, ale by się napić. I może nawet nie interesuje ich płatny seks, ale kręcą się ciągle przed witrynami w których siedzą seksworkerki. Coffee shopy mają w tym duży udział – wyjaśnia burmistrz.