66-latka straciła rękę, bo chciała pogłaskać tygrysa. Kontrowersje wokół hodowli dzikich kotów
Historia 66-latki odwiedzającej hodowlę dzikich kotów w czeskim miasteczku Chvojenec, powinna być nauczką dla innych. Wbrew zakazom kobieta próbowała pogłaskać tygrysa spacerującego po wybiegu. Kiedy przełożyła rękę przez ogrodzenie, zwierzę dotkliwie ją pogryzło. Lekarze musieli amputować rękę aż do łokcia.
Do tragicznego wypadku doszło w grudniu, w powiecie pardubickim. Kobieta miała przyjechać na farmę, aby odwiedzić kuzynkę, która prowadzi tamtejszą stajnię.
– Sześćdziesięciosześcioletnia kobieta spacerowała wraz ze swoją krewną w pobliżu zakratowanego wybiegu dla tygrysów i chociaż kilkakrotnie ostrzegano ją, by tego nie robiła, włożyła rękę do klatki, bo chciała pogłaskać tygrysa – powiedziała rzeczniczka regionalnej policji Dita Holečková.
Na miejsce zdarzenia natychmiast przybyły służby ratownicze i policja. Ciężko ranna kobieta została przewieziona do szpitala.
– Do incydentu doszło około pierwszej po południu. Kobieta doznała poważnych obrażeń górnej części ciała. Po przybyciu na miejsce nasza załoga opatrzyła kobietę, podała jej środki przeciwbólowe, a następnie ranna została przewieziona w stabilnym stanie do Szpitala Uniwersyteckiego w Hradcu Králové – powiedział Aleš Malý, rzecznik pogotowia ratunkowego w Pardubicach.
Niestety obrażenia, jakie odniosła kobieta, były na tyle poważne, że lekarzom nie udało się uratować ręki kobiety. Przedstawiciel szpitala, w którym operowana była 66-latka, powiedział, że lekarze musieli skupić swoje starania na uratowaniu jak największej części kończyny. Ostatecznie zdecydowano o amputacji części ręki.
Wiadomość o zdarzeniu błyskawicznie obiegła krajowe media, a w sieci natychmiast podniosły się głosy oburzenia. Aktywiści przeciwni przetrzymywaniu dzikich kotów w niewoli i prowadzeniu hodowli dzikich zwierząt, winą za incydent obarczyli lekkomyślność kobiety oraz właściciela hodowli.
Wstępny raport policji potwierdza, że ranna jest częściowo winna wypadku. Teraz policja sprawdzi, czy hodowca dzikich zwierząt nie naruszył przepisów dotyczących bezpieczeństwa. Według policji właściciel nie był obecny na farmie w chwili wypadku.
"Nie znaleźliśmy uchybień"
Na oficjalnej stronie internetowej hodowli w Chvojenecu można znaleźć ofertę wycieczki z przewodnikiem, która oferuje także kontakt ze zwierzętami. Mowa nie tylko o tygrysach – na farmie spotkać można również karakale, serwale, lwy, lamparty i rysie.
Po wypadku strona została zaktualizowana, a zapis o zabawie z wielkimi kotami zniknął. Podkreślono za to, że głaskać można jedynie kocięta, a nie dorosłe osobniki. Tygrysy, podobnie jak inne duże koty, z wiekiem stają się bardziej agresywne i nie pozwalają na kontakt.
Ośrodek pozostaje pod nadzorem agencji weterynarii. W maju tego roku przedstawiciele urzędu odwiedzili hodowlę i oświadczyli, że nie znaleźli uchybień.
– Odwiedzamy hodowlę na podstawie wieloletniego planu przeglądów. Nie znaleźliśmy żadnych usterek – powiedziała Jaroslava Sobková, kierownik Wydziału Ochrony Zwierząt Okręgowej Administracji Weterynaryjnej w Pardubicach.
Ryś uciekł na wolność
W czeskich mediach pojawiły się też doniesienia, że w przeszłości z ośrodka w Chvojenecu miał uciec inny z kotów – ryś. „Podobno do dziś wędruje po czeskich lasach” - podaje portal blesk.cz.
– Zgadza się, ryś jest już dziki i umie polowaće. Według naszych informacji porusza się na terenie dwóch łowisk w rejonie Žďárské vrchy. Świadczą o tym zdjęcia z fotopułapek – przyznaje Stanislav Císař, dyrektor Okręgowego Związku Łowieckiego Žďár nad Sázavou.
Czeski portal podaje, że ryś uciekł z farmy w październiku 2019 roku. Właściciel hodowli kilkukrotnie próbował sam schwytać zwierzę, ale mu się to nie udało. Kot początkowo podchodził do ludzi licząc, że otrzyma od nich pożywienie, ale ostatecznie nauczył się zdobywać je samodzielnie. Teraz przeszkadza jedynie myśliwym i innym zwierzętom zamieszkującym okoliczne lasy. Poluje głównie na sarny.