W pięć dni pięć światów
Przejechaliśmy szwajcarską koleją prawie 700 kilometrów, pokonując kilka tysięcy metrów przewyższeń. Szwajcaria rozkochała nas w sobie różnorodnością, naturą, przyjaznymi ludźmi i oszałamiającymi krajobrazami.
- SZWAJCARIA W NATIONAL-GEOGRAPHIC.PL
Dzień pierwszy: W dolinie błękitnej rzeki
Na lotnisku w Zurychu kupiliśmy karty do telefonów, żeby mieć nieograniczony internet w dobrej cenie, odpaliliśmy SBB Mobile (aplikacja dotycząca transportu publicznego w Szwajcarii) i by nie stać w korkach, wsiedliśmy do naszego pierwszego na trasie pociągu. A te działają jak, nomen omen, szwajcarskie zegarki – punktualnie i bez zarzutów, a z kartą Swiss Travel Pass Flex mamy możliwość korzystania z nich wszystkich. Podobnie jak z autobusów i promów. Nagle głośnika pada informacja: następny przystanek, Lucerna. Postanowiliśmy więc wyskoczyć na chwilę z pociągu, żeby zobaczyć najstarszy w Europie kryty most Kapliczny i wieżę wodną. To jeden z bardziej znanych obrazków reklamujących ten kraj: błękitna woda rzeki Reuss, wiszące kolorowe kwiaty i uroczy drewniany wiadukt z dachem. Zrobiliśmy zdjęcia, zjedliśmy kolację w wegetariańskiej knajpce mieszczącej się na piętrze dworca. Tibits to szwajcarska sieciówka z daniami na wagę. Możecie stołować się w niej w wielu miastach tego kraju. Wsiadamy w kolejny pociąg, tym razem panoramiczny Golden Pass Line, jadący bezpośrednio do Interlaken. Widoki za oknem zapierają nam dech. Kwietne łąki, szwajcarska drewniana architektura i ośnieżone szczyty. Mamy wrażenie, że ktoś wyświetla nam w oknach najpiękniejsze tapety na pulpit.
W miasteczku spędzamy noc, wybierając miejsce oznaczone jako eko. Kiedy zastajemy w nim plastikowe jednorazowe kubki i kosmetyki, pytamy, na czym polega ich dbanie o środowisko. Dowiadujemy się, że prąd w obiekcie pochodzi z energii odnawialnej i choć mieszkańców stale naciska się na recykling i upcykling, ciężar dbania o środowisko przeniesiony jest tu z osoby prywatnej na duże firmy i rząd. Odnawialna energia, podatek od CO², wprowadzenie elektrycznego transportu publicznego, zakaz wjazdu pojazdom spalinowym do centrum niektórych miast, tego typu odgórne działania sprawiają, że Szwajcaria w wielu światowych rankingach znajduje się w czołówce najbardziej zielonych państw świata.
Dzień drugi: Między lodowymi rzeźbami
Z samego rana ruszamy z Interlaken do krainy magii i elfów. Lauterbrunnen to niewielka miejscowość, w której można zobaczyć wodospad Staubbachfall spadający z 299-metrowej pionowej ściany. Miejsce to jest tak magiczne, że stało się pierwowzorem dla elfickiej krainy Rivendel z książek Tolkiena. W Lauterbrunnen pociągi zamieniają się w koleje zębate i pną się dzielnie pod górę. Dokupujemy dodatkowy bilet (posiadacze Swiss Travel Pass dostają zniżkę) i po dwóch przesiadkach dojeżdżamy na szczyt Europy.
Jungfraujoch to najwyżej położona w Europie stacja kolei zębatej. Tym razem trafiamy na wysokość 3454 m n.p.m., do krainy wiecznego śniegu. Bilet na wjazd nie jest najtańszy (kosztuje ok. 400 zł), jednak na przełęczy czekają nas nie tylko oszałamiające widoki, ale też przejście lodowym pałacem z lodowymi rzeźbami. Dodatkową atrakcją okazuje się pełna niespodzianek wystawa Alpine Sensation o historii tego regionu. Na miejscu są też sklep z pamiątkami i restauracja, w której zjadamy fondue, czyli tradycyjne danie szwajcarskich pasterzy przygotowywane na bazie sera i białego wina.
Ponieważ zaczyna gonić nas czas, wracamy do Interlaken, gdzie znów wskakujemy do pociągu. Tym razem do Zweisimmen, tam udaje nam się złapać słynny Belle Époque do Montreux. Klimatyczny skład wyłożony drewnem zabiera nas w podróż w czasie i przestrzeni. Przekraczamy granicę kantonu niemieckojęzycznego i wjeżdżamy we francuskojęzyczny, a zielone pastwiska przechodzą w plantacje winogron.
W Montreux położonym nad Jeziorem Genewskim oficjalnym językiem jest francuski, słyszymy go, idąc wzdłuż jeziora otoczonego pięknymi secesyjnymi hotelami pamiętającymi czasy belle époque. Pod wpływem impulsu postanawiamy w jednym z nich zostać na noc. I nie żałujemy, to wyjątkowe doświadczenie. Widok z balkonu na lazurowe jezioro i ośnieżone szczyty, na rosnące tu palmy i zakotwiczone łódki jest dla nas zaskakujący, jakbyśmy byli w zupełnie innym kraju. Gdy siedzimy oniemiali, wdychając zapach kwiatów i chłonąc urodę tego miejsca, nagle z oddali zaczyna dobiegać muzyka.
Przypominam sobie, że przecież w Montreux co roku odbywa się słynny festiwal jazzowy. Można tu też spotkać znanych tego świata, którzy wybierają miasto na swój urlop. I tak było od wieków – dawniej odpoczywali tu J.J. Rousseau, Lew Tołstoj, Freddie Mercury, a Hans Christian Andersen leczył tu gruźlicę i zainspirowany okoliczną naturą napisał słynną baśń Królowa śniegu.
Również nas Montreux rozkochało w sobie, jednak musimy ruszyć dalej, tym razem do świata sportu i alpinizmu, wysokich gór i odwiecznych zmagań człowieka z naturą.
Dzień trzeci: Kraina sportów górskich i czterotysięczników
Zermatt to górski kurort, do którego auta spalinowe nie mogą wjeżdżać. Jest też jednym z najlepszych narciarskich kurortów świata, zimą działają tu aż 54 wyciągi górskie, a trasy zjazdowe liczą ponad 360 km. Latem miasteczko zamienia się w raj dla pieszych i rowerowych wycieczek oraz wspinaczy.
A wszystko to odbywa się w cieniu jednej z najsłynniejszych gór świata – Matterhornu.
Jako posiadacze karty Swiss Travel Pass Flex do muzeum Zermatlantis Matterhorn wchodzimy za darmo, a na kolejkę na Gornerat, skąd najlepiej widać Materhorn, dostajemy zniżkę. Na szczycie stajemy oko w oko z czterotysięcznikami, w tym ze znaną Monte Rosa (pod stopami widzimy lodowiec Gorner). Od podziwiania tych krajobrazów czasami brakuje nam powietrza w płucach, chociaż nie tylko od widoków! Jesteśmy przecież na wysokości 3135 m i mogą się tu pojawić zawroty głowy albo trudności z oddychaniem.
Postanawiamy zjechać jeszcze jedną stację kolejki niżej, nad jezioro Riffelsee, w którego wodach odbija się Matterhorn. Mamy jednak pecha, idziemy po kolana w śniegu, a u celu czeka na nas zamarznięte jezioro. Jednak okolica jest tak piękna, że cieszymy oczy kolejnymi widokami, dla których zjeżdżamy niżej kolejne dwie stacje. Stamtąd schodzimy już pieszo do Zermatt, gdzie na placu Kościelnym odwiedzamy wyjątkowe muzeum Zermatlantis. Można w nim poznać historię regionu – jak z wioski pasterskiej rozwinął się w światowej klasy kurort turystyczny. Przy okazji słuchamy o lokalnym alpinizmie i obecności kobiet w tym sporcie. Okazuje się, że przyjeżdżające tu na początku XIX wieku Brytyjki, które na równi z mężczyznami chciały zdobywać góry, były dla konserwatywnej i patriarchalnej Szwajcarii kontrowersyjnym widokiem. Trzeba pamiętać, że kraj ten jako jeden z ostatnich na świecie przyznał kobietom prawa wyborcze, bo dopiero w 1971 roku. I te brytyjskie sufrażystki miały mocny wpływ na powstanie tutaj ruchu feministycznego.
Z drugiej strony od sierpnia tego roku wprowadzono zasadę „Małżeństwo dla wszystkich”. Dziś zatem Szwajcaria wyróżnia się wśród państw świata swoją tolerancją.
Dzień czwarty: Jak w bajce
Następnego ranka wsiadamy do Ekspresu Lodowcowego (Glacier Express) reklamującego się jako najwolniejszy ekspres świata.
Do rezerwacji dokupiliśmy obiad i teraz delektujemy się nim na pokładzie tego ekskluzywnego pociągu z panoramicznymi oknami, przez które podziwiamy alpejskie krajobrazy usiane wodospadami, kanionami i pastwiskami pełnymi kwiatów. Podczas jazdy pokonujemy 91 tuneli i 291 mostów. Ta jedna z najpiękniejszych tras widokowych świata prowadzi z Zermatt do St. Moritz, my jednak postanawiamy wysiąść wcześniej, w Chur. To najstarsze miasto Szwajcarii, z uroczą starówką niczym z bajki Piękna i Bestia. Ta część kraju zwana jest Szwajcarią romańską, a jednym z języków urzędowych jest romansz. Chur, nazywany bramą do Alp, często jest omijany przez turystów, ale polecam zgubić się w jego uliczkach i chociażby przy kościele na Kirchgasse wejść w niewielką bramę prowadzącą na kameralny średniowieczny dziedziniec.
A potem wąskim korytarzem pod kamienicami przejść w stronę biblioteki. Albo wjechać kolejką na szczyt Brambrüesch i odwiedzić Muzeum Retyckie, które szczyci się 100 tys. eksponatów związanych z historią tego kantonu.
Dzień piąty: Ostatni przystanek – Zurych
Nasz ostatni przystanek to Zurych, gdzie spędzamy cały dzień. Tu znów czujemy się jak w zupełnie innym świecie. Choć miasto nie jest stolicą, czuć tu kosmopolityczny vibe europejskiej gwarnej metropolii pełnej dobrych restauracji (działa tu najstarsza na świecie wegetariańska restauracja Hiltl, przy samym dworcu głównym). Tutejsze stare miasto zachwyca architekturą, a rzeka Limmat i Jezioro Zuryskie są lubianymi przez mieszkańców miejscami na wypoczynek w gorące dni.
Rytm miasta i szalejąca nad jeziorem burza usypiają nas w naszą ostatnią szwajcarską noc. Minęło pięć dni, a my mamy wrażenie, jakbyśmy przejechali przez pięć zupełnie odmiennych światów różniących się architekturą lub językiem, krajobrazem lub energią. Wspaniałe doświadczenie.
Pobierz przewodnik eGuide po trasie Grand Train Tour of Switzerland
Poznaj najpiękniejsze trasy kolejowe w Szwajcarii / fot. Grand Train Tour of Switzerland