To on pierwszy raz wylądował na Księżycu. Nie żyje Michael Collins
Amerykański astronauta Michael Collins, który pilotował moduł dowodzenia Apollo 11, podczas gdy jego koledzy z załogi jako pierwsi ludzie w historii chodzili po Księżycu, zmarł w środę na raka. O zdarzeniu poinformowała jego rodzina.
Najbardziej samotny człowiek w historii
Czasami nazywany był "najbardziej samotnym człowiekiem w historii", jako że odbył długi samotny lot, podczas gdy jego koledzy – Buzz Aldrin i Neil Armstrong – stąpali po powierzchni Księżyca.
Collins nie zdobył takiego samego globalnego uznania jak jego współtowarzysze, ale okrzyknięto go dozgonnym orędownikiem eksploracji kosmosu. Był pełen erudycji i dowcipu, ale i bardzo skromny – w jednym z wywiadów dla NASA powiedział, że jego historyczne osiągnięcia były “90. procentach ślepym trafem”, a astronauci nie powinni być traktowani jako bohaterowie.
"Mike zawsze stawiał czoła wyzwaniom życia z wdziękiem i pokorą, i w ten sam sposób stawił czoła temu swojemu ostatniemu wyzwaniu" – napisała rodzina Collinsa na jego oficjalnym koncie na Twitterze.
Oficjalnie pożegnał go również kolega z załogi, Buzz Aldrin”, który napisał na swoim twitterowym koncie słowa:
"Drogi Mike’u, gdziekolwiek byłeś lub będziesz, zawsze będziesz miał ten Ogień, by zręcznie przenieść nas na nowe wyżyny i do przyszłości. Będzie nam Ciebie brakowało. Spoczywaj w pokoju."
https://twitter.com/TheRealBuzz/status/1387451395461292037
Prezydent USA Joe Biden powiedział, że chociaż Collins "być może nie otrzymał właściwej chwały", był "równym partnerem, który przypominał naszemu narodowi o znaczeniu współpracy w służbie wielkim celom."
Droga do gwiazd
Michael Collins urodził się w 1930 roku w Rzymie. Jako młody oficer armii amerykańskiej, służący w niej jako wojskowy attache, został pilotem myśliwca oraz pilotem doświadczalnym amerykańskich sił powietrznych.
Do NASA zgłosił się po tym, jak zainspirował go John Glenn, czyli pierwszy Amerykanin, któremu udało się okrążyć Ziemię, a na wybrano go astronautę w 1963 roku.
Pierwszy lot w kosmos Collins odbył w ramach misji Gemini 10, podczas której wykonał rekordowe wówczas dwa spacery kosmiczne. Najbardziej znany jest jednak jako członek misji Apollo 11, kiedy to 20 lipca 1969 roku jego koledzy z załogi Neil Armstrong i Buzz Aldrin wykonali swój wielki krok dla ludzkości.
Wspominając rolę Collinsa, rzecznik prasowy NASA powiedział dziennikarzom:
Collins z kolei spędził pół wieku, próbując obalić ten mit.
"Delektowałem się doskonale gorącą kawą, miałem muzykę" – powiedział na imprezie z okazji 50-lecia lądowania na Księżycu w 2019 roku – "Dobry stary moduł dowodzenia Columbia miał każde udogodnienie, którego potrzebowałem i był wystarczająco duży, a ja naprawdę cieszyłem się tym czasem spędzonym samemu, zamiast odczuwać straszną samotność".
Martwił się jednak, że Armstrong i Aldrin mogą nie zdążyć wrócić żywi. Kiedyś powiedział nawet, że bycie jedynym ocalałym z misji "naznaczyłoby go na całe życie".
"Hej, Houston, mam świat w moim oknie"
Ostatecznie misja Apollo 11 zakończyła się sukcesem, a po tym, jak załoga wylądowała na Pacyfiku, wyruszyła w podróż po całym świecie, pod koniec której wszyscy zostali odznaczeni Prezydenckim Medalem Wolności.
Collins mawiał, że misja na Księżyc na zawsze zmieniła jego perspektywę, uświadamiając mu kruchość naszej ojczystej planety i potrzebę jej ochrony.
"Tam był ten mały groszek o wielkości twojego paznokcia kciuka w odległości ramienia: niebieski, biały, bardzo błyszczący, z błękitem oceanów, bielą chmur, smugami rdzy, które nazywamy kontynentami... Taka piękna wspaniała maleńka rzecz, zagnieżdżona w tym czarnym aksamicie reszty Wszechświata".
"Hej, Houston, mam świat w moim oknie," powiedział wówczas do załogi naziemnej kontroli misji.
Życie po kosmosie
Po swojej wielkiej kosmicznej przygodzie Collins odrzucił propozycję dowodzenia własną misją księżycową i został dyplomatą, pełniąc funkcję asystenta sekretarza stanu do spraw publicznych.
Następnie zgodził się przyjąć posadę pierwszego dyrektora Narodowego Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej w Waszyngtonie, w międzyczasie pisząc liczne książki o tematyce kosmicznej, w tym świetnie przyjętą autobiografię “Carrying the Fire”. Wiódł spokojne i szczęśliwe życie.
"Kiedy idę wzdłuż mojej ulicy nocą, gdy zaczyna robić się ciemno i wyczuwam coś nad moim prawym ramieniem, patrzę w górę, widzę tę małą srebrną smugę tam w górze i myślę: Ach, to Księżyc. Byłem tam!” – powiedział w jednym z wywiadów.