Z archiwum National Geographic. Na błękitnym kontynencie
Kosmos i ocean – jakież są do siebie podobne. Niezmierzone przestrzenie, niezgłębione tajemnice i niewyobrażalne przeszkody, przez co eksploracja obu jest równie ekscytująca i równie trudna. W najgłębszym miejscu świata ciśnienie wody osiąga ponad tonę na cm2, zaś absolutna ciemność zapada już 150 m pod wodą.
Czyż to nie iście kosmiczne wyzwania?
Zaraz po wojnie (większość lądów była już wtedy dokładnie spenetrowana) Towarzystwo National Geographic postanowiło poświęcić uwagę właśnie tym dwóm wyzwaniom – eksploracji kosmosu i oceanów. Dzięki jego dotacji kalifornijski Istitute of Technology rozpoczął w 1949 r. pionierski program Sky Survey – fotografowania nieba poprzez wielki teleskop w obserwatorium Palomar. W rezultacie powstał pierwszy na świecie fotograficzny atlas niebios – Sky Atlas, który wydano w 1956 r. Era kosmiczna miała się jednak rozpocząć na dobre dopiero w kolejnej dekadzie. Dlatego większość rewelacyjnych, często sensacyjnych artykułów i fotografii opublikowanych na łamach magazynu National Geographic w latach 50. poświęcona była „błękitnemu kontynentowi”, czyli oceanom.
Nie ma co ukrywać – National Geographic miał szczęście i jak to zwykle bywa, zadecydował o tym przypadek. Pewien młodzieniec usłyszał w prowadzonej w windzie rozmowie, że magazyn poszukuje fotografa. Dzięki temu 21-letni Annibale Luigi Paragallo, który zmienił później imię i nazwisko na Luis Marden, został w 1934 r. zatrudniony w National Geographic i na kolejne cztery dekady stał się jednym z jego najważniejszych fotoreporterów. Marden, który mógłby śmiało uchodzić za pierwowzór Indiany Jonesa, był przede wszystkim zafascynowany kolorową fotografią, ale też podróżami, odkryciami, żeglowaniem, nurkowaniem, pisaniem i filmowaniem. Władał biegle 11 językami i umiał nawet odczytywać egipskie hieroglify. Na łamach magazynu opublikował 61 artykułów i w zasadzie to dzięki niemu National Geographic zaczął słynąć z bezkonkurencyjnych kolorowych fotografii. Marden bowiem, który z czasem został szefem działu reportaży zagranicznych, wprowadził mnóstwo rewolucyjnych zmian w tej dziedzinie, poczynając od zastąpienia skrzynkowych aparatów i szklanych płytek małoobrazkowymi aparatami Leica i kliszami Kodachrome, uchodzącymi dotąd za zabawki dla amatorów.
Marden przeszedł do historii jako odkrywca szczątków wraku legendarnego brytyjskiego żaglowca Bounty, na którym w kwietniu 1789 r. doszło do buntu części załogi przeciwko kapitanowi Williamowi Blighowi. Kierowani przez Fletchera Christiana buntownicy wsadzili Bligha i 18 wiernych mu marynarzy do 7-metrowej szalupy, w której w ciągu dramatycznych 47 dni zdołali oni przepłynąć ponad 6 700 km. Sam zaś żaglowiec został spalony przez buntowników u wybrzeży wysp Pitcairn, w zatoce noszącej dziś nazwę Bounty Bay. To tu w styczniu 1957 r. Marden odkrył szczątki wraku, w czym pomogły mu opowieści lokalnych mieszkańców, udoskonalone akwalungi i aparaty do pod-wodnych fotografii. Sensacyjny artykuł o tym odkryciu – Odnalazłem kości Bounty – ukazał się w magazynie w grudniu 1957 r. Najwspanialszym trofeum była jedna z pięciu kotwic żaglowca, zaś ze znalezionych pod wodą gwoździ Marden kazał sobie zrobić spinki do mankietów, które nosił do końca życia (zmarł w 2003 r.). Odkrycie Mardena wywołało nową falę artystycznych impresji o buncie na Bounty. Już w latach 30. na kanwie tamtych wydarzeń powstały dwa głośne filmy fabularne – australijski z Erollem Flynnem oraz amerykański z Clarkiem Gable w roli Christiana (Oscar w 1935 r.). Nową falę zapoczątkował nakręcony w 1962 r. film Mutiny on the Bounty z Marlonem Brando. Konsultantem gwiazdora był, oczywiście, Marden. Wytwórnia MGM sfinansowała wtedy budowę repliki żaglowca powiększonej o jedną trzecią na potrzeby panoramicznych kamer. Dziś można ją zwiedzać w St. Petersburgu na Florydzie lub nadal oglądać na filmach, bo ostatnio służyła np. do zdjęć w Piratach z Karaibów. O słynnym buncie na Bounty przypomniała w 1984 r. kolejna hollywoodzka superprodukcja – The Bounty – z Anthonym Hopkinsem i Melem Gibsonem.
Opromieniony sławą odkrywcy Marden nie spoczął na laurach. W 1974 r., czyli jeszcze w czasie maoistowskiej rewolucji kulturalnej, dotarł do Chin, żeby fotografować bambusowe gaje w prowincji Guangdong. Tak został pierwszym dziennikarzem National Geographic, którego wpuszczono do Chińskiej Republiki Ludowej od czasu jej powstania w 1949 r. Robił też, przy współpracy z NASA, innowacyjne fotografie startów rakiet kosmicznych. W 1986 r. znów było o nim głośno, gdy już jako emeryt postanowił dokładnie odtworzyć szlak żeglugi Kolumba. Po przepłynięciu go z żoną i nawigatorem usiłował dowieść, że do odkrycia Ameryki doszło dalej na południe od wyspy San Salvador, prawdopodobnie na Samana Cay.
Ale wróćmy do lat 50. Na ich początku National Geographic i Marden nawiązali współpracę z kapitanem Jacques’em Cousteau (1910–1997), który z czasem stał się na świecie symbolem nie tylko ekscytującej eksploracji oceanów, lecz także walki o ich ochronę przed zanieczyszczeniami i nadmierną eksploatacją.
Gdy Cousteau kupił stary stawiacz min i przerobił go na oceanograficzne laboratorium, Towarzystwo zaczęło hojnymi dotacjami (pierwsza wynosiła pół miliona dolarów) sponsorować jego ekspedycje. Cousteau ochrzcił okręt imieniem Calypso, od nimfy, która więziła Odyseusza. Tak zrodziła się legenda Calypso i jej „Kapitana”. Cousteau od dziecka pasjonował się nurkowaniem. Jego eksperymenty doprowadziły do skonstruowania nowoczesnego akwalungu, a podwodne przygody do powstania książki Milczący Świat, wydanej w 1953 r. Dwa lata później Cousteau i Marden połączyli siły, wyruszając na Calypso w rejs po Morzu Czerwonym i Oceanie Indyjskim. Cousteau nakręcił wtedy filmową wersję Milczącego Świata, która zdobyła Złotą Palmę na festiwalu w Cannes jako pierwszy pełnometrażowy film nakręcony pod wodą. Marden eksperymentował zaś z podwodną fotografią, wykonując zdjęcia szerokokątną Leicą i Rolleiflexem ze standardowym obiektywem. Przeżywaliśmy okres niezmąconego szczęścia. Podmorski Świat był nowością i otwierał się przed nami jakby tylko czekał na odkrycie. Każde nurkowanie przypominało podróż na inną planetę: krajobraz, flora, fauna, atmosfera, wszystko było dla nas nowe – wspominał Marden. W lutym 1956 r. National Geographic opublikował artykuł Cousteau z wyprawy, ze zdjęciami Mardena. Po raz pierwszy człowiek mógł zobaczyć przepiękne kolorowe fotografie z podwodnego świata. (O postępie, jaki się w tej dziedzinie dokonał, można się przekonać, oglądając zdjęcia z indonezyjskich raf Raja Ampat na str. 24.)
Współpraca Cousteau z National Geographic trwała ponad 40 lat. W tym czasie, zwłaszcza dzięki filmowi Podwodny Świat kapitana Cousteau, stał się gwiazdą mediów. To on de facto stworzył nowy styl tzw. dywulgacjonizmu, czyli telewizyjnej popularyzacji naukowych osiągnięć za pomocą zrozumiałej dla wszystkich, barwnej narracji i anegdot, co później stało się normą w środkach masowego przekazu. Nakręcił łącznie 115 filmów i wydał 50 książek. Jako pionier w propagowaniu ochrony oceanów ciągle podkreślał, że przyszłe pokolenia nie wybaczą nam, jeśli zmarnujemy tę ostatnią szansę na ratowanie błękitnego kontynentu”.
Choć przygody Cousteau i Mardena aż nadto ilustrują zaangażowanie National Geographic w eksplorację oceanów, nie wypadałoby nie wspomnieć o jeszcze jednej legendzie, której patronowało Towarzystwo. Mowa oczywiście o żaglowcach Yankee kpt. Irvinga Johnsona (1905–1991) i jego żony Electy. Zabierali oni na Yankee młodych ochotników i przemierzali z nimi oceany w ramach 18-miesięcznych rejsów dookoła świata. Relacje z siedmiu z nich były regularnie publikowane w magazynie.