Reklama

Naszą skandynawską przygodę rozpoczynamy 22. lipca od spotkania na lotnisku Sanderfjord Torp położonym około 120 km na południe od Oslo. Po szybkiej i sprawnej akcji złożenia rowerów udajemy się w kierunku Drammen, gdzie docieramy późnym wieczorem. Następny dzień rozpoczynamy od spotkania dwóch Polaków na stacji benzynowej, którzy popijając kawę i widząc polskie napisy na koszulkach, postanowili podejść i porozmawiać. Podczas krótkiej pogawędki dowiadujemy się więcej o ich relacjach z mieszkańcami, życiu i pracy. Po opuszczeniu Drammen czeka nas ośmiokilometrowy podjazd. Niedługo potem spotykamy bardzo barwną postać - 75-letniego Hiszpana z Valencji, który podczas swojej sześciomiesięcznej podróży zwiedził kraje Europy Zachodniej, Beneluxu i Skandynawii. Zaskoczyła nas wielkość i waga jego bagażu - w sumie 70 kg. Dojeżdżamy do Oslo, gdzie zwiedzamy głównie Park Vigelanda i Pałac Królewski. Miasto nie robi na nas dużego wrażenia, dlatego po krótkim namyśle wracamy w kierunku Drammen.

Reklama

Kolejnego dnia w drodze do Hokksund spotykamy się pierwszy raz z niesamowitą norweską uprzejmości. Przypadkowa obserwatorka widząca nasze zakłopotanie, związane z chwilową utratą orientacji w terenie, wychodzi z auta na środku ronda, żeby finalnie wskazać nam właściwy kierunek jazdy. To pierwsza, ale nie ostatnia tego typu sytuacja podczas naszej wyprawy. W miarę zbliżania się do miejscowości Kongsberg krajobraz ulega zmianie z typowo rolniczego na bardziej górski. Późnym popołudniem uciekając przed burzą docieramy do Heddal, gdzie zwiedzamy największy zachowany kościół klepkowy (słupowy) w Norwegii z 1242 roku, który przypomina nam o istnieniu w naszym regionie kościoła klepkowego Vang przeniesionego do Karpacza w 1842 roku. Nocleg spędzamy na polanie przy rzece z widokiem na kolejny, ciekawy architektonicznie kościół. Sielankowy wieczór popsuła nam bardzo szybko nadciągająca ulewa. Jednak następnego dnia od samego rana czeka na nas nagroda w postaci słonecznej pogody i urozmaiconych widoków. Zwieńczeniem dnia jest nocleg nad przepięknie położonym jeziorem. Smaczku dodaje obecność łódki, której „szczelność” sprawdziliśmy następnego dnia. Po półgodzinnym pływaniu wynik jest pozytywny- łódka spełnia nasze oczekiwania. Zafascynowani miejscem niechętnie je opuszczamy. Jednak po kilku godzinach jazdy czekają na nas kolejne atrakcje w postaci domków z dachami całkowicie porośniętymi trawą i bardzo szybkiego oraz widowiskowego 12-kilometrowegozjazdu. Dzień kończymy wspinaczką i śpimy w okolicach tunelu z widokiem na ośnieżone góry. Dla równowagi dzień następny rozpoczynamy szybkim, 15-kilometrowym zjazdem, który kończymy w miejscowości Odda. Trudy dnia poprzedniego zostają nam wynagrodzone w postaci zapierających dech w piersiach wodospadów Latefoss, języka lodowca Folgefonna. Po dotarciu do miejscowości Tyssedal i rozmowach z mieszkańcami jesteśmy zmuszeni zrezygnować z jednej z ciekawszych atrakcji- Języka Trola (Trolltunga). Powodem tego jest bardzo długie, 8-godzinne piesze podejście. Po powrocie do Oddy kontynuujemy jazdę wzdłuż pierwszego fiordu na naszej trasie- Sorfjorden. Droga przebiega wzdłuż sadu z czereśniami, których jakości nie omieszkamy nie sprawdzić ( 7781). Kolejne kilometry z miejscowości Alsaker do Jondal przebiegają ciekawą, wąską, pagórkowatą drogą przez urokliwe, małe miejscowości z licznymi sadami. Zwieńczeniem drogi jest pierwsza przeprawa promowa z miasta Jondal do Torvikbygd. Po zejściu na ląd i przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów docieramy do wodospadu Steinsdalsfossen, kilku jeziorek i mostu nad Veafjordem.

Kolejnym, ważnym punktem naszej wyprawy były odwiedziny stolicy norweskich fiordów, czyli Bergen. W odróżnieniu do Oslo miasto od pierwszych minut przypadło nam do gustu, zwłaszcza zabytkowa dzielnica drewnianych domków - Bryggen i targ rybny Torget. Podczas szukania miejsca na nocleg skorzystaliśmy z porad kolegów, którzy jechali podobną trasą i rozbiliśmy się w pobliżu kościółka w Vaksdal. Rano udajemy się w kierunku Dale, gdzie spotykamy starszego pana, który wskazuje nam drogę do Voss biegnącą przez góry. Dzięki temu udaje nam się uniknąć jazdy bardzo ruchliwą drogą. Z drugiej strony Marcin doświadcza niezbyt ciekawej przygody z sakwą; wypina się ona na koleinach podczas zjazdu. Całe szczęście droga w tym czasie była wolna od samochodów. Pozytywne zaskoczenie spotyka nas wieczorem. Kompletnie przemoczeni i głodni szukając schronienia przed deszczem poznajemy parę starszych Norwegów. Ku naszemu zaskoczeniu po krótkiej rozmowie zapraszają nas na nocleg do swojego letniskowego domku. Na nowo jest nam dane docenić zalety prawdziwego domu: ciepły prysznic, pełnowartościowa kolacja i wygodne łóżko. Podczas kolacji dowiadujemy się wielu ciekawych informacji o życiu w Norwegii. Następnego dnia po wczesnym śniadaniu przejeżdżamy przez malowniczą dolinę Stalheim i docieramy do jednego z dwóch fiordów wpisanych na listę UNESCO- Naeroyfjord. Pech jednak chce, że spóźniamy się 15 minut i musimy czekać na następny prom 5 godzin. Widoki, które podziwiamy podczas przeprawy promowej wynagradzają z nawiązką wielogodzinne czekanie. Po dobiciu do lądu szczęście nas nie opuszcza. Przed jednym z tuneli zamkniętym dla ruchu rowerowego korzystamy z uprzejmości podróżującej kamperem pary, która zabiera nas ze sobą. Dzięki temu pokonujemy bezpiecznie 4 długie tunele zatrzymując się w międzyczasie i podziwiając jęzor lodowca Boyabreen. Po noclegu z widokiem na Nordfjord Marcin rozpoczyna dzień od pękniętej szprychy. Nasze humory ulegają jednak szybkiej poprawie po wjechaniu na drogę Gamle Strynefjellsvegen. Tego dnia nie jest nam jednak dane pójść spać spokojnie. Na nocleg wybieramy stację początkową wyciągu, która wydaje nam się idealnym miejscem na nocleg. Wyobrażenie nasze zostaje jednak szybko zburzone przez niezapowiedzianą wizytę zarządcy wyciągu. Finalnie jesteśmy zmuszeni zmienić naszą lokalizację i nocujemy 300m dalej obok mało ruchliwej drogi. Następnego dnia rozpoczynamy dzień od wspinaczki na górę Dalsnibba, z której rozpościera się widok na drugi z fjordów wpisanych na listę UNESCO-Geirangerfjord. Z powodu niepowtarzalnych widoków decydujemy się nakręcić film ze zjazdu z Dalsnibby. Po zjechaniu do miejscowości Geiranger rozpoczynamy podjazd pod Drogę Orłów, skąd rozpościera się przepiękny widok na Geirangerfjord(8271). Tego dnia nocleg znajdujemy w bardzo ładnym miejscu otoczeni przystanią dla łódek i rzeką. Plan na kolejny dzień zakłada wjazd na Drogę Troli (Trollstigen). Jednak 3km przed przełączą wjeżdżamy w bardzo gęste chmury, które ograniczają w dużym stopniu widoczność. Z tego powodu mamy gorszy humor i postanawiamy ogrzać się w restauracji na górze z nadzieją na poprawę pogody. Po opuszczeniu restauracji udaje nam się zrobić kilka zdjęć i filmów. Wieczorem pogoda jest bardzo niesprzyjająca; deszcz nie odpuszcza ani na sekundę. Światełko w tunelu pojawią się, gdy lokalizujemy starą poczekalnię dworca kolejowego. Jednak zarządca tego przybytku szybko wybija nam ten pomysł z głowy i ostatecznie nocujemy pod zadaszeniem tablicy informacyjnej . Rano następuje poprawa pogody, która pozwala nam zobaczyć słynną ścianę base jumper’ów. Tego samego dnia doświadczamy kolejnego, miłego zaskoczenia: na trasie zatrzymuje się para, która widząc nas proponuje wspólny przejazd kamperem wzdłuż tunelu pod fjordem.

Następną atrakcją turystyczną na naszej trasie jest Droga Atlantycka, która nie była aż tak spektakularna jak sobie ją wyobrażaliśmy. Tuż potem następuje najkrótsza, 10-minutowa podróż autobusem tunelem pod Atlantykiem. Po około 15 km docieramy do następnego tunelu i tam spotyka nas kolejne, pozytywne zaskoczenie: podobnie jak poprzedniego dnia zatrzymuje nas para Norwegów i proponuje podwiezienie swoim kamperem. Po ponad 100 km docieramy do Trondheim, gdzie zwiedzamy katedrę Nidaros i trafiamy na zlot miłośników amerykańskich samochodów. Po przejechaniu około 150 km docieramy do miejscowości Ann (Szwecja). Pierwszy nocleg mamy w klimatycznym miejscu nad rzeką z pięknym widokiem zachodzącego słońca (1201). Tereny w Szwecji przypominają nam Góry Izerskie. Następnego dnia rano czeka na nas niemiłe zaskoczenie-podczas porannej „zbiórki” dostrzegamy pęknięcie podpórki bagażnika Piotrka. Jak zwykle w tego typu sytuacjach z pomocą przychodzą niezawodne zipy. I tym razem sytuacja zostaje nam wynagrodzona obserwacją dużych grup łososi nawracających przy tamie w miejscowości Solleftea. Po 3 dniach ostatecznie docieramy do miasta Umea, gdzie czeka na nas przeprawa promowa przez Zatokę Botnicką do fińskiego, portowego miasta Vaasa. Dzięki polskiej zaradności i specyficznemu sposobowi naliczania opłat za bilet na prom udaje nam się zaoszczędzić w sumie 200 koron szwedzkich. Podczas przeprawy promowej trwającej 4h następuje zmiana czasu +1h. Dzień kończymy nocnym zwiedzaniem Vaasy. Finlandia od pierwszych dni pobytu przywitała nas piękną, słoneczną pogodą. Wieczory są już jednak chłodne. Nie stanowi to jednak problemu, gdyż posiadamy bardzo ciepłe śpiwory Fjord Nansen Troms, które podczas całej wyprawy przez Skandynawię zapewniały nam komfort i ciepło podczas zimnych nocy. Po drodze mijaliśmy wiele specyficznych dla Finlandii wiatraków. Następnie obraliśmy kierunek do miasta partnerskiego Jeleniej Góry-Valkaelkoski. Jednak zanim tam trafiliśmy byliśmy zmuszeni pokonać 85 km po bardzo ruchliwej drodze. Ostatecznie docieramy tam późnym popołudniem kompletnie przemoczeni i wygłodzeni udzielamy wywiadu dla lokalnej gazety, korzystamy z sauny, odnowy biologicznej i kończymy dzień wspólnym obiadem Peter’em Ahonen’em-City Managerem miasta. Z jego inicjatywy spędzamy nocleg w domku na kempingu. Tam też mamy okazję wysuszyć nasze ubrania.

Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest małe miasteczko Porvoo, które robi na nas duże wrażenie. Zwiedzamy zabytkowe uliczki z zabudową drewnianych domów i katedrę. Wieczorem podczas intensywnych opadów deszczu jesteśmy zmuszeni rozbić namioty pod jedynym, zadaszonym miejscem nadającym się do tego-wejściem bocznym do szkoły . Po przebudzeniu udajemy się w kierunku Helsinek, gdzie zwiedzamy port, zabytkową starówkę, katedrę. Uśmiech na naszych twarzach wywołuje rzeźba „sikającego chłopca”. Po całym dniu spędzonym w stolicy, z pomocą „lokalną” udaje nam się wyjechać skrótami w kierunku drogi prowadzącej do Turku. Po przejechaniu 50km pogoda ulega nagłemu pogorszeniu. Oznacza to 5h postój pod zadaszeniem miejscowego banku. Podczas oczekiwania na poprawę pogody zjawia się starszy Pan, który po krótkim namyśle wychodzi z propozycją noclegu w jego domku letniskowym. Jemy kolację w towarzystwie jego rodziny. Po wielogodzinnej konwersacji korzystamy z przydomowej sauny i udajemy się na spoczynek. Przy okazji odkrywam, że ręcznik szybkoschnący Fjord Nansen powinien nazywać się super-szybko-schnący - po zaledwie 10 minutach jest całkowicie suchy! Rano robimy pamiątkowe zdjęcia z rodziną i ruszamy dalej.

Na 30. km przed metą wyprawy w Turku Marcin zrywa łańcuch. Po uporaniu się z awarią, zwiedzamy Turku szukając wspomnianych w literaturze podobieństw do Krakowa. Mimo usilnych prób nie udaje nam się nam ich zlokalizować. W między czasie znajdujemy duży sklep rowerowy Raispo, gdzie udaje nam się dostać karton na rower Marcina. Kolejne dwa dni spędzamy w okolicy lotniska w oczekiwaniu na samolot do Gdańska. Nasza podróż trwała 35 dni podczas których przejechaliśmy 3150 km. Wróciliśmy całkowicie oczarowani tym, co zobaczyliśmy, zwłaszcza norweskimi krajobrazami oraz bardzo przyjaznym i pomocnym nastawieniem poznanych ludzi. W górach narodził nam się w głowach także plan kolejnej wyprawy - tym razem w północne obszary Skandynawii.

Reklama

Piotr Jędrzejczak

Reklama
Reklama
Reklama