Reklama

Czuje się to zwłaszcza na barokowych, poczerniałych od starości ulicach Palermo, stolicy wyspy, w której do dziś nie usunięto do końca śladów po bombardowaniach aliantów z 1943 r., a pałace podzielono na mieszkania zajmowane przez uchodźców z Afryki. To piękna, lecz naznaczona smutkiem kraina małomównych mężczyzn Mieszkańcy Sycylii jeszcze w latach 50. należeli do najuboższych chłopów Zachodu. Przez stulecia ledwo wiązali koniec z końcem, żyjąc w świecie wendety, waśni między zwalczającymi się rodzinami, wyzysku, zabójstw w imię honoru i morderczych kulturowych kodów postępowania. Trudno w to uwierzyć, wdychając powietrze przesycone słodkim zapachem kwitnących mandarynek i kościelnego kadzidła. Na Sycylii od wieków za przelaną krew odpłaca się krwią.

Reklama

Budynek klasztoru kapucynów w Palermo znajduje się na cichym placu tuż obok cmentarza – na przeciwległym krańcu miasta od miejsca, w którym w 1992 r. mafia wyrównała rachunki z sędzią Borsellino. Przed wejściem, ale lekko na uboczu, dwaj uliczni sprzedawcy próbują wcisnąć mi pocztówki i przewodniki. W środku za stołem siedzi mnich sprzedający bilety wstępu i dewocjonalia. Dziś jest spokojny dzień i nic się nie dzieje, więc czyta gazetę.

Idąc schodami w dół i mijając drewnianą figurę Matki Boskiej Bolesnej, dochodzę do drzwi katakumb, tej poczekalni umarłych. W środku jest zaskakująco dużo przestrzeni, stropy są wysokie i łukowate, a długie korytarze przecinają się pod kątem prostym. Jest chłodno i wilgotno, w powietrzu unosi się kwaśny zapach kurzu i gnijących ubrań. Wpadające przez okna światło słoneczne zamienia się w rozproszony, blady blask. Jarzeniówki migoczą, tworząc nastrój jak w kostnicy. Ze ścian zwieszają się, oparte na półkach ciała niemal dwóch tysięcy zmarłych. Mają na sobie odświętne szaty wskazujące na to, czym zajmowali się za życia.

W Europie balsamowanie zwłok to tradycja przede wszystkim sycylijska. Można spotkać je również w innych rejonach Włoch, ale większość znajduje się właśnie na Sycylii, gdzie związek żywych z umarłymi jest szczególnie silny. Nikt nie wie, ile zmumifikowanych zwłok pozostało, a ile usunięto z katakumb i pochowano na cmentarzach decyzją księży, którzy przechowywanie mumii uważali za niestosowne. To zjawisko prowokuje pytanie: po co w ogóle coś takiego robić? Po co wystawiać na widok publiczny rozkładające się ciała zmarłych?

Idę szpalerem nieboszczyków, próbując zrozumieć ogarniające mnie uczucia. Na Zachodzie rzadko widujemy zwłoki – spychamy śmierć poza margines świadomości. Te ciała kryją tajemnicę, niosą ze sobą cały bagaż swojego życia – przekonania, cnoty i grzechy. Przyglądając się trupom z makabrycznym zainteresowaniem („To tak wygląda śmierć!”), uświadamiam sobie, że podstawową różnicą między żywymi i zmarłymi jest to, że na tych drugich można się bezkarnie gapić z bliska. Nikt żywy by tego nie zniósł. Jeśli weźmie się pod uwagę, że zabalsamowane zwłoki przypominają tandetne efekty specjalne z kiepskiego horroru, w tle powinna się sączyć piosenka Thriller Michaela Jacksona. Z jaką komiczną powagą natura naśladuje „sztukę” masową... Szczęki zwisają otwarte w niemym krzyku, gnijące zęby szczerzą się groźnie, puste oczodoły patrzą niewidzącym wzrokiem, skrawki skóry ledwie trzymają się zapadniętych policzków i powykręcanych dłoni. Zmarli są w większości niewysocy. Ręce mają skrzyżowane na podołku, a ich ciała w pionie utrzymują druty i gwoździe. Głowy bezwładnie opadają im na bok, niczym u śpiących, podczas gdy oni osuwają się z trudem, próbując zachować pozory utraconego życia.

Korytarze są podzielone między duchownych i ludzi innych profesji – głównie lekarzy i prawników, ale jest też kilku żołnierzy w strojnych mundurach carabinieri rodem z wodewilu. Kiedy mijamy korytarz ze zmarłymi kobietami, przewodnik zwraca uwagę, że można tu podziwiać dawną modę. Tyle że szkielety są odziane w podarte i brudne, zszarzałe ze starości szmaty. Niewiele jest tu do podziwiania. Boczną kaplicę poświęcono kobietom, które zmarły, będąc dziewicami. W czasach gdy tam trafiły, stanowiły symbol czystości na tle rozkładu śmierci.

A oto niewielka kaplica dla dzieci. Ich ubrane w odświętne stroje zwłoki, także podparte do pionu, wyglądają jak lalki zombie. Jedna z dziewczynek siedzi na małym krzesełku, trzymając na kolanach maleńki szkielet, być może młodszego brata lub siostry. Widok budzący współczucie, a jednocześnie nieodparcie groteskowy.

To nie są katakumby Rzymu, w których przeprowadzono ekshumację. Tu zwłoki od początku miały być wystawione na widok publiczny, tyle że dziś za tę przyjemność trzeba zapłacić. Tabliczki przypominają o zakazie fotografowania ze względu na szacunek dla zmarłych, lecz zdjęcia można kupić w kasie przy wejściu. Trudno powiedzieć, czy wizyta w tym miejscu to doświadczenie religijne, czy kulturalne – na pewno jest to atrakcja turystyczna.

Pierwszą i najstarszą jest mumia mnicha Silvestro da Gubbio, która stoi w osobnej wnęce od 1599 r. (słowo „mumia” wywodzi się od arabskiego słowa oznaczającego bitumin przypominający sczerniałą żywicę, którego używali starożytni Egipcjanie). Jednak większość ciał pochodzi z XIX w. Początkowo balsamowano wyłącznie mnichów i księży związanych z klasztorem. Z czasem do duchownych dołączyli ludzie świeccy – darczyńcy klasztoru, dygnitarze i osobistości. Nikt dokładnie nie wie, co zapoczątkowało mumifikację zmarłych. Prawdopodobnie przypadkiem odkryto, że zwłoki pozostawione na porowatej skale wapiennej w krypcie, w której panuje specyficzny, chłodny mikroklimat, wysychają, a nie gniją. Następnie procedurę usystematyzowano. Świeże zwłoki układano w specjalnych pomieszczeniach nazywanych sitami. Leżały na płytach z terakoty, nad odpływami, którymi powoli uchodziły płyny ustrojowe, dzięki czemu ciała z czasem wysychały, jak szynka parmeńska. Po okresie 8–12 miesięcy obmywano je octem, ubierano w najlepsze stroje i składano w trumnach lub zawieszano na ścianach.

Ciała przodków balsamuje się w wielu rejonach świata, ale rzadko są one wystawiane na widok publiczny. Sycylia ma bardzo różnorodną kulturę. Ludność, która napływała tu z różnych stron, zasymilowała się, lecz przywiozła też własne zwyczaje i wierzenia. Ich elementy pojawiają się co jakiś czas, mimo że nikt już nie pamięta, skąd pochodzą. Istnieje teoria, która mówi, że mumifikacja zwłok to echo starszego od chrześcijaństwa rytuału opartego na wierze w magiczną moc zmarłych, którzy pomagają przekroczyć granicę między światem żywych i swoim. Nie każde zwłoki wysychały – niektóre gniły, więc zakonserwowanie pozostałych można było uznać za wolę Boga, który zachował ich wygląd sprzed śmierci na znak, że za życia byli dobrymi ludźmi. Być może uważano, że Bóg uczynił to, by umocnić w ludziach wiarę, tak jak służyła temu cześć oddawana relikwiom świętych. A może katakumby powstały jako wielkie vanitas, memento mori – przypomnienie o nieuchronności śmierci, ulotności doczesnych pragnień, próżności nierozsądnego wysiłku włożonego w gromadzenie bogactwa na tym świecie?

W późniejszych latach niektóre zwłoki zakonserwowano dodatkowo, chemicznie, zdejmując odpowiedzialność z Boga i obarczając nią przedsiębiorców pogrzebowych oraz naukę. W jednej z kaplic w trumnie spoczywa mała Rosalia Lombardo. Przykryta zbrązowiałym, przybrudzonym z wiekiem prześcieradłem wygląda, jakby spała. W przeciwieństwie do innych „odsączonych” i „wysuszonych” mumii ma włosy – związane dużą, żółtą, jedwabną kokardą loki jak u lalki zwieszają się na pożółkłe czoło. Ma zamknięte oczy z rzęsami zachowanymi w idealnym stanie. Gdyby nie otaczające ją wyszczerzone czaszki i zgnilizna tego miejsca, można by pomyśleć, że to dziecko drzemiące w drodze do domu z przyjęcia. Naturalizm i piękno tego obrazka są uderzające, a świadomość, jak cienka jest granica między życiem i śmiercią – poruszająca i niepokojąca. Rosalia miała dwa lata, gdy zachorowała na zapalenie płuc i zmarła. Jej ojciec, oszalały z rozpaczy, poprosił Alfreda Salafię, żeby zabalsamował zwłoki. Salafia był znakomitym fachowcem, a efekt jego pracy jest straszny i tragiczny – dziecko wygląda bowiem jak żywe. Rozpacz ojca zdaje się wciąż unosić nad główką w aureoli blond loków. W Palermo Rosalia zyskała status półboginki, stała się zaczarowanym aniołkiem. Pewien taksówkarz zapytał mnie: – Widziałeś małą Rosalię? Bella.

Savoca to spokojne miasteczko położone na stoku wzgórza, z widokiem na wschodni kraniec wyspy i morze. Jego mieszkańcy nie lubią otwierać się przed obcymi. To tu Francis Ford Coppola nakręcił Ojca chrzestnego. Bar, w którym odbywało się wesele filmowego Michaela i jego żony, znajduje się na małym placyku i wygląda dokładnie tak samo jak 37 lat temu na ekranie. Miasteczko wcale nie chwali się swoim związkiem z filmem o mafii. Większość Sycylijczyków, z którymi rozmawiałem, utrzymywała, że nie widziała słynnego dzieła Coppoli.

Na szczycie wzgórza stoi klasztor, który bardziej przypomina studenckie schronisko niż średniowieczną instytucję o gotyckiej architekturze. Mieszkają tu tylko dwie zakonnice, Hinduski z Jharkhandu. Spod ich wełnianych swetrów i kurtek wystają tradycyjne sari. W bocznym pokoju w skrzyniach ze sklejki rozłożono ponad 20 trupów, przedmiot badań trzech naukowców.
W skład tego specyficznego zespołu wchodzą: Arthur Aufderheide, 80-letni Amerykanin, który zaczynał jako patolog, a dziś jest jednym z największych na świecie ekspertów od mumii; Albert Zink, Niemiec, dyrektor mieszczącego się w północnych Włoszech Instytutu Badań nad Mumiami i Człowiekiem Lodu; wreszcie młody Sycylijczyk Dario Piombino-Mascali z kolczykiem w przekłutej skroni – wiecznie podekscytowany, pełen energii.

Kiedy wszedłem, Dario pochylał się właśnie nad zwłokami i unosił komżę XIX-wiecznego księdza. Przymierzał się do pobrania próbki. Ktoś spytał: – Czy to jest to, co myślę? Zajrzeliśmy wielebnemu pod ubranie i zgodziliśmy się, że najwyraźniej tak. Cieniutki worek z wyschniętej skóry rozpadał się naukowcowi w dłoni. Półcentymetrowa próbka została starannie opisana i zabezpieczona. Zmarłemu moszna i tak by się już nie przydała.

Ciała zmarłych zawierają mnóstwo informacji na temat codziennego życia naszych przodków – ich diety, chorób i wieku, którego dożywali. Wiedząc więcej o przebiegu takich chorób jak syfilis, malaria, cholera czy gruźlica przed wiekami, możemy lepiej radzić sobie z nimi dzisiaj. Naukowcy są bardzo metodyczni – sprawdzają wzrost i wiek zmarłych, badają czaszki i zęby, szukając pęknięć na szkliwie znamionujących lata niewłaściwego odżywiania lub niedożywienia. Dwie mumie mają objawy podagry, pięć zwyrodniałe stawy. Niemal wszyscy zmarli za życia cierpieli z powodu stanu swoich zębów – mieli kamień nazębny, cofnięte dziąsła, próchnicę, ropnie. Uczeni sprawdzają, czy nie brakuje organów wewnętrznych. Jedna z mumii została całkowicie pozbawiona tkanki miękkiej, inne wypchano szmatami i liśćmi, w tym wawrzynem – możliwe, że po to, by zneutralizować nieprzyjemny zapach albo z powodu jego rzekomych właściwości konserwujących. „Wypełnienie” skurczonych ciał nadawało im pozory życia. Skóra jest jak pergamin, ubrania są lepkie i wilgotne, spuchnięte twarze wydają się ziewać, rozwarte usta odsłaniają pomarszczone krtanie i wyschnięte języki, dobrowolnie poddając się badaniu. Badacze traktują zmarłych z szacunkiem, nawet na moment nie zapominając, że kiedyś to byli ludzie jak my, ale żeby zachować pewien dystans i nie angażować się uczuciowo, mówią o mumiach per „to”, gdy na przykład usuwają zepsuty ząb.

Kilka lat temu zwłoki i krypta zostały zbezczeszczone. Włamywacze oblali mumie jaskrawą zieloną farbą. Spływa po ich twarzach, ubraniach i butach, odbierając godność. Zmarli wyglądają jak postaci z pałacu strachów w wesołym miasteczku. Zakonnice, które pełnią funkcję strażników tego dziwacznego zgromadzenia, przyglądają się im z litością i niesmakiem. Mówią, że zwłoki powinno się z respektem składać w ziemi, że należy pozwolić im obrócić się w pył. Jedna zauważyła, że w mumifikacji i wystawianiu zmarłych na widok publiczny nie ma nic duchowego ani podnoszącego na duchu.
Pochlapane farbą, wypełnione szmatami zwłoki wkrótce wrócą do pustych nisz, w których w tej chwili można znaleźć tylko setki martwych, zasuszonych stonóg. Wielu zmarłych wciąż spoczywa w swoich ozdobnych trumnach. Ostrożnie podnoszę ciężkie wieko, które nie było pewnie ruszane od ponad stu lat. Uwalniam powietrze, które uchodzi z głębokim świstem, a smród ściska mnie za gardło – nie czuć zgnilizny, lecz zapach bulionu zmieszany z zapierającym dech odorem pleśni i cienką warstwą pyłu z rozsypujących się zwłok. To zapach, którego nie da się zapomnieć, naznaczony nutą ciszy i smutku, wybrzmiewający echem modlitw dochodzących z oddali, pełen żalu i wyrzutów sumienia; zapach odpychający, a zarazem swojski. Nawet wtedy, gdy czuje się go po raz pierwszy, wywołuje wrażenie déjà vu.

Nigdy się nie dowiemy, co ci zmarli znaczyli w społecznościach, których członkowie pochowali ich w ten sposób, ubierając w odświętne szaty. Do dziś stanowią jedną z największych tajemnic Sycylii. Wobec tej tragicznej i komicznej jednocześnie wizji śmierci zostajemy sami z własnymi obawami, myślami i wątpliwościami. Trudno poradzić sobie z uczuciami, które wywołują ci zmarli zatrzymani w pół kroku w podróży między marnością a marnością – pojąć tajemnice, obawy i nadzieje, odwieczne, uniwersalne zmaganie się życia i śmierci.

Lotnisko w Palermo nosi nazwę Falcone-Borsellino, co brzmi trochę jak tytuł amerykańskiego serialu policyjnego z lat 70. Jednak to nie nazwiska fikcyjnych detektywów, lecz dwóch sędziów śledczych, którzy śmiercią przypłacili próbę wyrwania Sycylii z uścisku mafii. Obu zamordowano.

Reklama

A. A. Gill, 2009

Reklama
Reklama
Reklama