Reklama

W tym artykule:

  1. Kształcąca wizyta pisarza pod Płockiem
  2. Praktyki rodem z „Antka”
  3. Ciemnota i oświata
  4. Braki jak na Nowej Gwinei
Reklama

„Jak długo będziemy pozwalać, by gnieździły się w naszym kraju potworne zabobony średniowiecza? Jak długo pozwolimy krzewić się ciemnocie i bezmyślnej zbrodni praktyk znachorskich? Wyrok dzisiejszy powinien być odpowiedzią na pytanie, czy jesteśmy państwem cywilizowanym, czy nie tylko geograficznie, lecz i kulturalnie należymy do Europy, czy też tolerować chcemy nadal barbarzyństwo” – grzmiał prokurator Zgierski w „Znachorze” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Oskarżał Bogu ducha winnego wiejskiego znachora Antoniego Kosibę. Nie wiedział, że tak naprawdę to dotknięty amnezją słynny lekarz profesor Rafał Wilczur. To romantyczna historia, która pudruje problem obecny przez pokolenia na ziemiach polskich.

Kształcąca wizyta pisarza pod Płockiem

Dołęga-Mostowicz wydał swoją bestsellerową książkę, później kilkakrotnie ekranizowaną, w roku 1937. Jak wpadł na pomysł, który tak dobrze się sprzedał? Stało się to podczas wizyty u znajomej rodziny Piwnickich w Sikorzu pod Płockiem.

„Pewnego razu któraś z pań Piwnickich zabrała go na wycieczkę do oddalonej od Sikorza o jakieś dziesięć kilometrów wsi Radotki. Był tam malowniczo położony duży młyn wodny, do którego z całego powiatu zwożono zboże. Jednak przed młynem stała także kolejka niezaładowanych furmanek. A to dlatego, że jeden z jego pracowników, niejaki Różycki, z dziada pradziada zielarz i znachor, właśnie w młynie przyjmował pacjentów. Miał on opinię niezwykle skutecznego w leczeniu powszechnych na wsi chorób, a że za swoją pomoc i własnoręcznie sporządzane mieszanki ziół brał niewiele, okoliczni chłopi woleli leczyć się u niego niż u lekarzy z okolicznych miasteczek, żądających wysokich honorariów i zapisujących drogie medykamenty" – opisuje Jaroslaw Górski w biografii pisarza „Parweniusz z rodowodem”.

Owa wizyta zbiegła się w czasie z kiełkującym u Dołęgi-Mostowicza pomysłem na powieść. „Bohaterem miał być wykwalifikowany lekarz, który z jakiegoś powodu, może z biedy i niemożliwości utrzymania się z praktyki, może z powodu jakichś zawikłań z przeszłości, udaje wiejskiego znachora. Profesor Józef Rurawski podczas swoich kwerend odnalazł w czytywanym regularnie przez Mostowicza »ABC« sensacyjną notkę z 1935 roku o lekarzu, doktorze Ferdynandzie Dolanim, absolwencie uczelni medycznej w Brukseli, który w małopolskiej wsi Borek został aresztowany za znachorstwo. »Władzom oświadczył Dolani, że wolał zataić przed ludźmi posiadanie dyplomu doktora medycyny, gdyż znachorom powodzi się w Polsce znacznie lepiej niż lekarzom, czego zresztą Dolani doświadczył w swej praktyce«” – pisze Górski.

O działalności znachorów można było przeczytać w przedwojennej prasie. Fot. Źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1925, nr 127 (9 V), za Małopolska Biblioteka Cyfrowa

Praktyki rodem z „Antka”

Powieściowy Kosiba/Wilczur jest postacią pozytywną. Zarzuty prokuratora wobec niego są niesłuszne. Nie zmienia to jednak faktu, że opieka medyczna na polskiej wsi była wówczas fatalna, a wielu szarlatanów dorabiało się na ludzkim cierpieniu. Ciągnęło się to od pokoleń.

„Pod koniec XIX i na początku XX wieku ochroną zdrowia ludności wiejskiej na terenie Polski zajmowali się głównie zielarze, guślarze, zażegnywacze, baby, wróże, których darzono społecznym zaufaniem i powierzano im opiekę nad ludnością” – pisze kryminolog dr Magdalena Ickiewicz-Sawicka w opracowaniu „Kapitał społeczny medycyny ludowej w kulturze Wschodu – szeptuchy, babki, zielarki, zaklinaczki”.

Póki chodziło o zioła, nie było większego problemu. Gorzej, gdy wkraczała magia i zabobony, skompromitowane upuszczanie krwi i inne drastyczne praktyki. Nie przypadkiem w „Antku” (1880) Bolesława Prusa znalazła się scena ze znachorką, która nakazała włożyć chorą dziewczynkę do pieca, żeby się wypociła. Dziecko przypłaciło tę „terapię” życiem.

Ciemnota i oświata

Praktyki znachorskie były dużym problemem nawet stosunkowo niedaleko od stolicy, na północnym Mazowszu, niebędącym przecież najbardziej zacofanym. Tam, gdzie już w czasach II RP Dołęga-Mostowicz widział kolejkę do „niejakiego Różyckiego, z dziada pradziada zielarza i znachora”. Całą paletę przykładów złych praktyk znachorskich zaprezentowała dr Marta Milewska w opracowaniu „Pracownicy ochrony zdrowia Mazowsza Północnego w latach 1865–1915”.

Jak pisze badaczka, „W 1877 r. włościanin Teofil Kipich z powiatu płońskiego, który cierpiał na bóle kręgosłupa, poprosił o radę znachora. Znachor postanowił choremu upuścić krwi w wyniku czego pacjent zmarł. W powiecie płońskim szarlatanerią zajmował się też znachor Józef Rybki, cieszący się sławą znakomitego lekarza. Lek, który zalecił jednemu z mieszkańców tego powiatu, spowodował zgon chorego, ponieważ w jego składzie znajdowały się trujące substancje. Podobne działanie miała mikstura, którą otrzymał mieszkaniec wsi Lubowidz w powiecie mławskim, Michał Wiśniewski, od znachora Szlamy Chudego z osady Zieluń – po zażyciu mikstury chłop zmarł”.

Prawdziwych lekarzy było mało. Jeden potrafił przypadać na kilkanaście tysięcy pacjentów. Warunki były trudne, płaca mizerna, a nieufność mieszkańców – duża. Na dodatek kiepsko wykształceni felczerzy czy pseudoakuszerki czasem szkodzili nie mniej niż znachorzy-szarlatani. Edukowanie szło powoli. „Gdy środki sanitarne zabijają zarodki chorobotwórcze, tak znachorów tępi rozwój oświaty, ale są jeszcze po wsiach i zaczym wyginą, wielu ze swoich pacjentów przedwcześnie zaprowadzą do grobu” – ostrzegała prasa w roku 1914.

Kadr z filmu „Znachor" z 1981 roku. Fot. Archiwum

Braki jak na Nowej Gwinei

W czasach II RP wiele zrobiono dla poprawy lecznictwa w kraju. Inwestowano w nowe technologie, opracowywano leki i diety, poprawiano sytuację sanitarną i walczono z chorobami społecznymi. Powstawały wyspecjalizowane towarzystwa lekarsko-naukowe. Jednak zaległości i braki były ogromne.

„Istniały olbrzymie różnice i skrajna nierówność, jeśli zestawimy opiekę zdrowotną – powiedzmy – nad warszawską inteligencją z absolutnym brakiem opieki lekarskiej nad ogromną większością ludności – dajmy na to – na Polesiu i Wołyniu, gdzie zwłaszcza pod tym względem panował stan zupełnie podobny do nietkniętego cywilizacyjnie interioru afrykańskiego czy Nowej Gwinei” – pisał prof. Janusz Żarnowski w książce „Polska 1918–1939. Praca–technika–społeczeństwo”, powołując się na opracowania z międzywojnia.

W Starołęce pod Poznaniem pracowała w czasach kariery twórcy „Znachora” idealistyczna lekarka Sabina Skopińska. W swoim pamiętniku wspominała, że miejscowi z trudem się do niej przekonywali: „Na tzw. kolonii, tj. domkach zbudowanych przez kolejarzy, mieszkała »mądra« kobieta, która leczyła ziółkami, czarami i zaklęciami. Cieszyła się ona dosyć dużym powodzeniem i do 1930 roku w kulturalnym województwie poznańskim leczyła ludność Starołęki. Trzeba dodać, że synowie jej byli potem moimi pacjentami”.

W innym zaś przypadku: „Babina kadziła i czarowała, spluwała na cztery strony świata i wymawiała różne zaklęcia. Zaaplikowała nawet choremu rosół z czarnego koguta, zabitego o północy, ale i to nie pomogło, więc pacjent ostatecznie wrócił do mnie”.

Łotry z Polski Ludowej. Polscy przeciwnicy Bonda

Jeden sprzedawał informacje podczas II wojny światowej. Drugi był wcielonym diabłem. Trzeci miał zęby ostre jak brzytwa. Nie tylko Rosjanie byli czarnymi charakterami w powieściach o Jamesie...
przeciwnicy Bonda
Łotry z Polski Ludowej. Polacy, którzy postawili się Bondowi. Fot. Archiwum

W czasach Dołęgi-Mostowicza problem ze znachorstwem wcale nie był więc przeszłością, choć już wcześniej państwo zadeklarowało z nim walkę. Ba, znachorzy nie odeszli do lamusa jeszcze w czasach PRL, zwłaszcza przy wciąż niesprawnej i zaniedbanej opiece zdrowotnej. Zaś począwszy od lat 70. pojawił się trwający do dziś trend popularyzujący „medycynę ludową”. Badacze ostrzegają jednak, że co innego stosowanie ziół i maści, a co innego praktyki oparte na zabobonach: zaklinanie, zamawianie chorób, mistycyzm, modły itp.

Źródła:

Reklama
  • Tadeusz Dołęga-Mostowicz „Znachor”, na: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/znachor/
  • Jarosław Górski „Parweniusz z rodowodem. Biografia Tadeusza Dołęgi-Mostowicza”, Wydawnictwo Iskry 2021
  • Magdalena Ickiewicz-Sawicka, „Kapitał społeczny medycyny ludowej w kulturze Wschodu – szeptuchy, babki, zielarki, zaklinaczki”, w: „Kultura a medycyna ludowa” [red. naukowa Magdalena Ickiewicz-Sawicka], Wydawnictwo Pogranicze 2019
  • Marta Milewska, „Pracownicy ochrony zdrowia Mazowsza Północnego w latach 1865–1915”, w: „Rocznik Mazowiecki” nr 25/2013
  • Joanna Narodowska, „Znachorstwo – perspektywa kryminologiczna i wiktymologiczna”, w: „Kultura a medycyna ludowa” [red. naukowa Magdalena Ickiewicz-Sawicka], Wydawnictwo Pogranicze 2019
  • Sabina Skopińska, „Pamiętnik”, Warszawa 1939
  • Janusz Żarnowski, „Polska 1918–1939. Praca–technika–społeczeństwo”, Książka i Wiedza 1999

Nasz ekspert

Adam Węgłowski

Adam Węgłowski – dziennikarz i pisarz. Były redaktor naczelny magazynu „Focus Historia”, autor artykułów m.in. do „Przekroju”, „Ciekawostek historycznych”. Wydał serię kryminałów retro o detektywie Kamilu Kordzie, a także książki popularyzujące historię, w tym „Bardzo polską historię wszystkiego” oraz „Wieki bezwstydu”. Napisał też powieść „Czas mocy” oraz audioserial grozy „Pastor” – rozgrywający się na przełomie wieków XVII i XVIII w Prusach. W swoich rodzinnych stronach, na Mazurach, autor umiejscowił także powieści „Pruski lód ” oraz „Upierz”.
Reklama
Reklama
Reklama