Maszt w Konstantynowie był najwyższą konstrukcją na świecie. Dopóki nie runął
Dziś rekordowych pod względem wysokości budowli trzeba szukać nad Zatoką Perską albo w metropoliach Azji. Ale począwszy od 1974 r. przez kolejne 17 lat najwyższą inżynierską konstrukcją świata był maszt stojący w centrum Polski, w Konstantynowie. Miał 646 m. Gdyby nie doszło do katastrofy, palmę pierwszeństwa straciłby dopiero w 2008 r., na rzecz Burdż Chalifa w Dubaju. Natomiast miejsce na podium w tej kategorii zajmowałby nadal.
Spis treści:
- Dlaczego powstał maszt w Konstantynowie
- Konstrukcja masztu w Konstantynowie
- Katastrofa (nie)spodziewana
- Niechętni mieszkańcy
Maszt w Konstantynowie, nazywany też masztem w Gąbinie (Konstantynów leży w gminie Gąbin w woj. mazowieckim), zaczęto budować w 1972 r., a oddano do użytku w roku 1974. Budowa została ukończona 18 maja 1974 r. Jej oficjalne otwarcie, którego dokonał ówczesny premier Piotr Jaroszewicz, nastąpiło 30 lipca. Pierwszymi dźwiękami wysłanymi w eter z masztu był 12 uderzeń zegara z wieży Zamku Królewskiego w Warszawie.
Dlaczego powstał maszt w Konstantynowie
Gdzieś pomiędzy fantazją a plotką należy umieścić szeroko rozpowszechnioną historię tłumaczącą decyzję o budowie masztu. Przyczyną – według owej legendy, którą w jednym z wywiadów podawał także konstruktor obiektu, inż. Jan Polak – był pewien dygnitarz. Otóż nie mógł on odbierać programu pierwszego radia na swojej daczy gdzieś w leśnym kompleksie na odludziu i to zainspirowało go do działania. Prawdą jest to o tyle, że powodem faktycznie była potrzeba pokrycia dobrej jakości sygnałem radiowym całego kraju, a także chęć dotarcia z radiowym przekazem do Polaków za granicą.
Jakkolwiek było, zapadła decyzja, że wysoki maszt radiowy powstanie. Budową zajęła się firma Mostostal Zabrze. Głównym konstruktorem obiektu był inż. Jan Polak, natomiast pracami budowlanymi kierował inż. Andrzej Szepczyński. Projektantowi zorganizowano nawet 10-dniowy wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie powstawało wiele bardzo wysokich masztów. Ich stawianiem zajmowała się duża firma należąca do pewnego Polonusa nazwiskiem Guzewicz. Podzielił się on z inż. Polakiem swoją wiedzą i doświadczeniami.
Amerykanie budowali ponadsześćsetmetrowe maszty, ale najwyższy z nich, w Fargo w Dakocie Północnej (wybudowany w roku 1963), miał 628 m. Był od konstantynowskiego o blisko 20 m niższy.
Konstrukcja masztu w Konstantynowie
646 m i 38 cm wysokości masztu w Konstantynowie nie było wielkością przypadkową ani podyktowaną chęcią rywalizacji z Amerykanami. Po prostu okazała się ona optymalna dla efektywnego wykorzystania mocy nadajnika. Zresztą konstruktor twierdził, że o fakcie, iż maszt jest rekordowy, dowiedział się po jego wybudowaniu.
Nawiasem mówiąc, Amerykanie zaplanowali maszt 900-metrowy. Niestety, konstrukcja zawaliła się, gdy osiągnęła jakieś 700 m. W Związku Radzieckim planowano wznieść nawet wyższy maszt, bo 1000-metrowy. Rosjanie zażyczyli sobie więc, by podesłać im kilkadziesiąt kopii polskiego projektu. Ambitny pomysł nie doczekał się jednak realizacji.
Maszt w Konstantynowie osiągnął wysokość 646 m i 38 cm. Budowla wraz z linami odciągowymi ważyła 577 ton. Betonowa stopa fundamentowa zagłębiona była w ziemi na 8 m. Maszt w przekroju miał kształt trójkąta równobocznego o boku 4,8 m. Każda jego „noga” stała na ceramicznym izolatorze. Konstrukcja składała się z 88 członów o wysokości 7,5 m każdy. Poszczególne elementy były prefabrykowane. Ocynkowane trafiały na plac budowy, gdzie po kolei skręcano je śrubami, sprawdzając na ziemi, czy otwory dobrze do siebie pasują. Chodziło o to, by uniknąć niespodzianek po wciągnięciu modułu na górę. Kolejne elementy transportowano na górę za pomocą żurawia samojezdnego, który przesuwał się po jednej ze ścian konstrukcji.
Rury krawężnikowe miały 245 mm średnicy i zmienną grubość ścianek od 34 mm na dole do 8 mm na szczycie. Z kolei liny odciągowe miały stałą średnicę 50 mm, ale zmienną wytrzymałość. Ta zmienność wynikała z różnic w szacowanych obciążeniach na różnych wysokościach konstrukcji.
Komunikację w górę i w dół masztu zapewniała winda szwedzkiej produkcji, która na szczyt jechała pół godziny. Można też było wejść po drabinach, który to wyczyn przy sprzyjającej pogodzie zajmował sprawnemu człowiekowi dwie godziny.
Maszt podtrzymywało pięć poziomów odciągów, po trzy liny na każdym z nich. Na szczycie masztu zainstalowano dwa nadajniki o mocy 1000 kW każdy. Zasięg sygnału emitowanego z masztu pokrywał nie tylko cały kraj, ale też Europę i Bliski Wschód. Docierał nawet do Kanady i Stanów Zjednoczonych.
Katastrofa (nie)spodziewana
Maszt w Konstantynowie runął 8 sierpnia 1991 r. o 19.10. Kierownik Radiofonicznego Centrum Nadawczego w Konstantynowie, inż. Zygmunt Grzelak, zapisał w dzienniku radiostacji: „W dniu 8 sierpnia 1991 r. o godzinie 19.10 najcudowniejszy twór polskiej myśli technicznej, wzniesiony rękoma polskich specjalistów, przestał istnieć. Powaliła go głupota ludzka, brak odpowiedzialności i szacunku do rzeczy wielkich, nie tylko wymiarami, brak wyobraźni i przewidywania następstw jakie pociąga za sobą bezmyślność”.
Bezpośrednią przyczyną katastrofy była bowiem niekompetencja brygady wymieniającej linę odciągową najwyższego, piątego poziomu. Poluzowano ją wówczas, używając dwóch lin pomocniczych, z których jedna wysunęła się z mocowania, a druga zerwała. Najwyższy fragment złamał się i uderzył w niższe elementy, co doprowadziło do unicestwienia całej konstrukcji.
Kierownika brygady remontującej obiekt skazano za zaniedbania na 2,5 roku więzienia i karę grzywny. Jak się okazało, nie miał uprawnień pozwalających nadzorować tak trudną operację. Nie prowadził też dziennika budowy, co utrudniło ustalenie przyczyn całego wydarzenia.
Prawda jest jednak taka (co wykazał przewód sądowy), że maszt był w kiepskim stanie technicznym. Stalowa konstrukcja tej wysokości, wystawiona na oddziaływanie czynników atmosferycznych i ogromnych przeciążeń, wymaga bowiem regularnych, kompleksowych przeglądów, konserwacji i wymiany osłabionych elementów. Tymczasem powstające z czasem uszkodzenia naprawiano prowizorycznymi spawami i tymczasowymi łatami.
Co więcej, na etapie konstrukcji nie opracowano sposobów utrzymania obiektu w dobrym stanie. Nie określono norm i wymagań technicznych sprzętu pozwalającego na diagnozę stanu konstrukcji, zwłaszcza lin odciągowych. Nawet zabezpieczenia antykorozyjne nie były wykonywane jak należy, ponieważ wymagało to dobrych farb i specjalistycznego sprzętu, a tego wszystkiego w kraju brakowało.
Niechętni mieszkańcy
Mimo że maszt był wielkim inżynieryjnym osiągnięciem i figurował w Księdze Rekordów Guinnessa jako najwyższa inżynieryjna konstrukcja na świecie, sympatii okolicznych mieszkańców, mówiąc delikatnie, nie zdobył. Miejscowa ludność obawiała się chorób związanych z promieniowaniem i polem elektromagnetycznym. Oskarżała konstrukcję o wszelkie zdrowotne zło, jakie ją dotykało. Przekonywaniu oficjalnych czynników o braku szkodliwego wpływu nadajników nie dawano wiary. Zwłaszcza, że nieufność do komunistycznych władz była wówczas powszechna.
Powołano nawet do życia Stowarzyszenie Ochrony Życia ludzi przy Najwyższym Maszcie Europy, które miało artykułować niechęć miejscowej ludności i wywierać presję na rządzących. W związku z tym katastrofę ludzie przyjęli z zadowoleniem. Z ich punktu widzenia problem rozwiązał się sam. I nie dopuścili już do odbudowy konstrukcji, choć początkowo władze zamierzały to zrobić.
Na nową lokalizację masztu nadawczego Polskiego Radia wybrano poligon w Solcu Kujawskim. Tam w 1999 r. postawiono dwa maszty, 330- i 289-metrowy. Ale nawet ich zsumowana wysokość nie dorównuje imponującej konstrukcji z Konstantynowa, która po upadku trafiła na złom.
Źródła: Radiowe Centrum Nadawcze Konstantynów, Wywiad z inż. Janem Polakiem